Ach, kocham słowo “viral”. Dziś rzeczy stają się viralem, zanim na dobre trafią do sprzedaży. Viralowe to, viralowe tamto. “MUSISZ wypróbować tę viralową szminkę, której nie da się kupić”. “NIE IDŹ! BIEGNIJ! Po ten viralowy zamiennik Rhode!”. Nabieramy się? A jakże!
Mogę mówić jedynie za siebie, ale mam wrażenie, że chcemy się nabierać. Że przyjemność sprawia nam zakup tego czy innego drobiazgu, szczególnie pod pretekstem zadbania o urodę. Bo błyszczyk ma zbawienne dla ust peptydy, róż nie tylko zdobi, lecz nawilża, a ten obłędnie pachnący balsam za dwie stówy podniesie nasze pośladki o dwa centymetry. O modzie nie wspominam, bo tu się zdrowiem tłumaczyć nie możemy (chyba że chcemy zadbać o względy ortopedyczne i kupić owoc najnowszej współpracy Birkenstocka i Maharishi). Sięganie po kosmetyki to też “little treat culture” w najczystszej postaci (opowiadałam o tym w odcinku “Wehikułu” o roku 2024, gdyby ktoś miał ochotę). W skrócie: kupię sobie coś miłego i małego, przecież zasługuję. Może nawet będzie miało logo Chanel, ale za to zmieszczę się w sumie trzycyfrowej z jedynką na początku.
Gdy prowadzi się od niemal dwóch dekad różne kanały nadawcze w internecie, takie zakupy wydają się wręcz obowiązkiem wobec Czytelniczek czy Słuchaczek. Tak sobie właśnie racjonalizowałam konsumpcyjny styl bycia w okolicach Sephory czy Douglasa. Powiedziałam “A”, mowię “B” i przedstawiam Wam kilka produktów, na które się skusiłam właśnie przez ich “viralowość”. Czy było warto?
Sol de Janeiro - Brazilian Bum Bum Cream
Podobno młodzież je uwielbia. Mając na względzie ceny tej marki, kwota kieszonkowego musiała nieźle wzrosnąć od lat dziewięćdziesiątych. Szczególnie ten krem do ciała o zapachu pistacji i karmelu, będący zapachowym bliźniakiem mgiełki nr 62 (wiem, to brzmi tajemniczo, jeśli macie nastoletnie córki, one pewnie natychmiast rozszyfrują te liczby). Może trochę dziwne, że młodzież sięga po krem ujędrniający pośladki, lecz kto z mojego pokolenia nie błagał mamy o zakup serii antycellulitowej Vichy, który miał się rozprawić z “nieestetyczną skórką pomarańczową” w trzy tygodnie? Czemu nagle miałoby być inaczej? Sztafeta pokoleń trwa. Wracając do Bum Bum, to się po prostu zakochałam. Cudów nie ma, jest za to nawilżenie na cały dzień i uelastycznienie skóry oraz zapach, który utrzymuje się zaskakująco długo. Jedyne, co mnie powstrzymuje przed zrobieniem zapasów, jest bardzo wysoka cena. Ale od czego jest “dupe culture” (czyli “kultura zamienników”)? Już znalazłam coś w podobnym stylu. To seria Perfect Pistachio z & Other Stories. Tiktokerki rekomendują też inny zamiennik: balsam Brazilian Love marki Treaclemoon (cóż za subtelne podobieństwo nazw…). Nie wiem, nie sprawdziłam, ale podaję dalej, by viralowi stało się zadość.
Jakość: 5/5
Trwałość: 5/5
Chęć powtórki zakupu: 3/5
Cena: 1/5
Jones Road - Miracle Balm
Założycielka Jones Road, Bobbi Brown (zbieżność nazwisk nieprzypadkowa, wcześniej stworzyła markę Bobbi Brown, a potem, gdy biznes sprzedała koncernowi Estée Lauder, przez wiele lat czekała na wygaśnięcie zakazu konkurencji) oznajmia, że to właśnie ten produkt zmotywował ją do otwarcia nowej firmy. Bo - jak sama twierdzi - takiego kosmetyku po prostu nie było na rynku. Miracle Balm dopadł mnie zaraz po wejściu do Europy, oczywiście na Instagramie. I tak mnie prześladował kuszącymi rolkami, aż wreszcie złożyłam zamówienie. Czekałam bardzo długo, bo ponad tydzień, więc ostrzegam: to nie jest zakup na ostatnią chwilę.
Czym jest cudowny balsam? To zależy od koloru (a jest ich trzynaście). Te jasne posłużą za rozświetlacz. Tony różowe - wiadomo - sprawdzą się na policzkach. Z kolei brązowe mają zastępować standardowy bronzer. Bez względu na przeznaczenie, charakteryzuje się twardą konsystencją, która rozpuszcza się pod wpływem ciepła naszych rąk.
Zamówiłam odcień Pinky Bronze, by mieć coś pomiędzy różem a bronzerem, idealnie na sezon wakacyjny. Szczerze mówiąc różowych tonów w ogóle tam nie zauważam. Jest to bronzer, zdecydowanie. Natomiast, mimo pozorów, bardzo delikatny, dający stopniowo budować kolor na twarzy. Trzeba się przyzwyczaić do jego lepkiej formuły, która jeśli znika, to z całym kolorem. To kosmetyk, który faktycznie pielęgnuje skórę, bo dawno nie miałam tak miękkich policzków (jako że nakładam go kilka razy dziennie). Spodziewałam się nieco większej trwałości. Nie narzekam jednak, bo każda aplikacja jest frajdą. Faktycznie, takiego kosmetyku nigdy wcześniej nie było.
Jakość: 5/5
Trwałość: 3/5
Chęć powtórki zakupu: 5/5 (chętnie wypróbuję inne kolory)
Cena: 2/5
Huda Beauty - Lip Contour Stain
Zachęcona trwałością pomadki w płynie (która trzyma się pół dnia, bez żadnej przesady, bez względu na liczbę spożytych w tym czasie posiłków), sięgnęłam po absolutną nowość, już bijącą rekordy wyświetleń na TikToku. Od razu dodam, że wcale nie jest aż tak niezmywalna, jak wskazywałyby dziesiątki entuzjastycznych nagrań. To znaczy: jest niezwykle trwała, ale nie wzbudza paniki, jak u co poniektórych influencerek (“Omg, omg, nigdy tego nie zmyję, help me!”). Chodzi o konturówkę w płynie, jako że konturówki od zeszłego roku na nowo przeżywają swój czas. Sprytne to i wygodne, przypomina nieco flamaster do ust Kiko, aplikator jest znacznie bardziej miękki. Wybrałam kolor Rosewood, praktycznie identyczny z kolorem moich ust. Można sobie fajnie pomanewrować ich kształtem na brzegach lub pokryć całe produktem, dla wzmocnienia naturalnej barwy. Wady? Trzeba pamiętać o trzymaniu go pionowo, zgodnie z instrukcją, inaczej może słabo pisać.
Jakość: 4/5
Trwałość: 5/5
Chęć powtórki zakupu: 5/5
Cena: 3/5
Your Kaya - Żel do brwi
Drżyjcie, tusze z Glossiera! W Polsce macie poważną konkurencję. Miałam przyjemność jakiś czas temu testować jego bezbarwną wersję i genialnie dyscyplinowała brwi na cały dzień. Od kilku tygodni mamy na rynku opcje kolorowe w czterech brązowych tonacjach. Szczoteczka świetnie rozdziela włoski, które raz przeczesane siedzą na miejscu przez cały dzień. Podobnie jak kolor. Nie ściera się, nie rozmazuje, nie łączy w grudki. I nawet przy całkiem hojnej aplikacji efekt pozostaje naturalny. Tylko dotyk zdradzi, że coś na brwiach się znajduje, bo pod palcami czuć warstwę kosmetyku. Zachwyt. Kropka.
Jakość: 5/5
Trwałość: 5/5
Chęć powtórki zakupu: 5/5
Cena: 5/5
Bielenda - Mleczko Glaze & Glow
To był hit końcówki zeszłego roku, na tyle popularny, że półki z Rossmannie świeciły pustkami w tym jednym miejscu, gdzie mleczko powinno stać. Gdy wreszcie udało się produkt upolować, może nie to, że przeżyłam rozczarowanie, ale nie za bardzo wiedziałam, skąd aż tyle zachwytów. Być może chodziło o konsystencję, łudząco podobną do kultowego mleczka Rhode? Czy dawało efekt zdrowo połyskującej cery? Tylko w momencie aplikacji. Owszem, twarz pozostawała nawilżona przez cały dzień, nie odczuwałam jednak spektakularnej różnicy między mleczkiem a jakimkolwiek innym standardowym kremem do twarzy. Plus zapach… no cóż, to subiektywna sprawa, ale dla mnie zbyt mocny i niezbyt przyjemny.
Jakość: 3/5
Trwałość: 5/5
Chęć powtórki zakupu: 0/5
Cena: 5/5
Czy namawiałabym Was na coś szczególnie? Myślę, że widać to w poszczególnych ocenach. Każdy z produktów ma coś w sobie, niekażdy jednak na tyle, by chcieć z nim iść przez życie. O takich pisałam zresztą jakiś czas temu w tym oto tekście. Wniosek? Jeszcze tu sobie nie raz, nie dwa o kosmetykach porozmawiamy.
Paradoks
Jak to pięknie śpiewali Stonesi, by dodać “But if you try sometimes, well, you might find, you get what you need”. Nuciłam sobie nie do końca świadomie tę piosenkę, nakrapiając nos piegami prosto z flamastra, chwilę wcześniej próbując zamaskować przebarwienia słoneczne po lewej stronie czoła. Oto paradoks, w który kosmetycznie czy szerzej, urodowo, wpad…
A na razie dziękuję za cierpliwość w oczekiwaniu na newsletter (długo by mówić, dlaczego, więc pozwolę sobie przemilczeć) i spisujemy się niebawem!
Udanego dnia!
Harel
P.S. Wszystkie dzisiejsze virale według podawanych przez siebie informacji są wolne od okrucieństwa.
Damn it! Nie miałam pojęcia, że którykolwiek z tych produktów istnieje a teraz chcę róż! Jednak jestem przekonana, że za pół godziny o tym zapomnę, więc luz. Chociaż z drugiej strony, Instagram mi o tym przypomni.. 🥲