Jak to pięknie śpiewali Stonesi, by dodać “But if you try sometimes, well, you might find, you get what you need”. Nuciłam sobie nie do końca świadomie tę piosenkę, nakrapiając nos piegami prosto z flamastra, chwilę wcześniej próbując zamaskować przebarwienia słoneczne po lewej stronie czoła. Oto paradoks, w który kosmetycznie czy szerzej, urodowo, wpadam co i rusz. Od farbowania włosów na mysi ciemny blond, którego nie lubiłam, dopóki nie zaczął ustępować siwym szarościom, przez dodawanie sobie rumieńców, których też nie lubiłam, lecz zniknęły z mojego życia równie szybko, co mysi blond.
Na obrazku ulubione paradoksy: róż w żelu Milk MakeUp odcień Chill - chyba żaden nie utrzymuje się tak długo; flamaster do piegów Eveline - ma idealny jasny kolor, więc daje super naturalny efekt; tusz do rzęs Clinique Lash Power kolor Dark Chocolate - podkreśla rzęsy, a jednocześnie udaje, że wcale go nie ma; szminka Glossier Ultra Lip odcień Pony - identyczny z moim naturalnym; mydło do brwi Inglot - z kolei dzięki niemu moje brwi udają, że istnieją.
Po latach obserwacji uznaję za normę to, że chcemy mieć co innego, niż mamy. Właścicielki prostych włosów spoglądają zazdrośnie na mocny skręt koleżanek i odwrotnie. Wysokie marzą o noszeniu obcasów bez wystawania głową ponad tłum, a niskie - o nogach modelki. To oczywiście rzeczy najprostsze, bo towarzyszy nam znacznie więcej niuansów niż takich dość topornych oczywistości.
Piegi mnie ruszyły, bo to bodaj największy paradoks ostatnich czasów. Niby drobiazg, ale jednak tyle się mówi o ochronie przed słońcem, stosowaniu odpowiednich filtrów nawet zimą, gdy dzień wydaje się trwać godzinę, a jednocześnie sięga się po kosmetyk markując nic innego jak przebarwienia słoneczne. Skądinąd urocze, choć dobrze znam osoby, które swoich piegów nie znoszą i są w stanie polecić najlepsze korektory pod słońcem. Tak, wiem, z pewnością gdybym weszła z kolei w niuanse dermatologii, dowiedziałabym się o piegach czegoś nowego, zapewne tego, że nie muszą zależeć od nasłonecznienia. Dobrze, biorę tę opcję pod uwagę, natomiast nie zmienia ona faktu, że obok stosu najróżniejszych kremów z filtrem na półkach w drogeriach pojawia się coraz więcej flamastrów do rysowania sztucznych piegów. Wisienką na torcie (a może powinnam napisać “brokułem”?) był niedawny trend z TikToka polegający na robieniu sobie piegów za pomocą… tak, dobrze czytacie, brokułowej różyczki. Nie próbowałam, więc nie oceniam. Jeśli posiadacie na telefonie tę szpiegującą aplikację, wpiszcie sobie hasło “broccoli freckles” i przekonajcie się same. W sumie całkiem ładnie to wygląda, tylko czy nie idziemy w kolejny paradoks pod tytułem “marnowanie jedzenia”?
Zostawmy brokuły i wróćmy do rumieńców. Moja babcia, osoba kochana i wprost proporcjonalnie do tego złośliwa (wiem, trudno sobie wyobrazić takie combo) zwykła do mnie mawiać: “Młodość cię zdobi”. Interpretować można to różnie, od wzięcia za komplement po zasianie pierwszego ziarenka strachu, że wszystko przemija. Gdy dziś patrzę na swoje zdjęcia z dzieciństwa, sama sobie zazdroszczę rumianych policzków. A nie znosiłam ich szczerze, im bardziej inni się zachwycali. Inna sprawa, że zdradzały wszelkie emocje, od ekscytacji po strach, miałam też wrażenie, że natychmiast demaskują moje zakochanie w obiekcie o sprawie niepoinformowanym, co tylko potęgowało moją frustrację. Przyszła dwudziestka i rumieńce zniknęły. Oczywiście natychmiast zaczęłam je odtwarzać, do dziś róż pozostaje jednym z moich najważniejszych kosmetyków. Mogę nie nosić podkładu, ale różowy policzek być musi. Co więcej, wnikliwa obserwacja cery na mrozie, który jako jedyny daje radę wydobyć utracony kolor, sprawiła, że potrafię odtworzyć naturę jak wysokiej klasy malarka.
Podobnie mam z brwiami, które przez długie lata skubałam na modłę Gwen Stefani (w międzyczasie przez moment na Edytę Bartosiewicz A.D. 1997), by zakochać się w brwiach Cary Delevingne i tęsknie wzdychać za bezpowrotnie utraconym. Z odpowiednim osprzętem mogę udawać, że nic się nie stało. I tak, olejek rycynowy naprawdę działa, choć może nie tak, jakbym sobie wymarzyła. Flamastry, żele, mydełka, tusze - wszystko daje radę i bywa, że najpierw do pokoju wchodzą moje brwi, a potem dopiero ja.
Mogłabym tak długo o tym wszystkim, czemu chciałam zaprzeczyć, a co - jak się później okazało - najlepiej mnie charakteryzuje. Jak ciemny kolor ust (mając trzynaście lat namiętnie go pudrowałam), pieprzyki (nie to, że przeszkadzają, ale ile razy mi je ktoś retuszował - WTF???), a nawet podwójny podbródek, z którym się urodziłam i który jest w naszych czasach wyjątkowo niemodny (ile razy ktoś mi sugerował lifting czy jak to się fachowo nazywa - poważnie, nie zliczę - a także przejście na dietę, bo przecież taki podbródek równa się otyłość, prawda? A miałam go nawet wtedy, gdy na brzuchu zaczęła rysować się delikatna kratka - i co mam zrobić? Obciąć?). Do czego dążę? Przeczytałam gdzieś niedawno, że żyjemy w czasach, w których człowiek ogląda swoją twarz nadzwyczaj często, że to się nigdy wcześniej nie zdarzało. Lustro każdy w domu ma, wiadomo. Ale oglądamy się na spotkaniach online, w kamerkach, w obiektywie telefonu, robimy sobie selfie, zdjęcia na Instagram, ktoś nas oznacza, czy tego chcemy, czy nie. Widzimy się non stop, więc siłą rzeczy poświęcamy wyglądowi więcej uwagi i mamy prawo odczuwać znużenie.
Do tego dochodzi chęć porównywania się. A czy porównujemy się z prawdziwymi istotami, czy z filtrowanymi - tego nigdy do końca nie wiemy. Dawno temu postanowiłam sobie, żeby nikomu nie zazdrościć, bo nigdy nie znamy całej historii. Być może ktoś ma genialną sylwetkę (cokolwiek to znaczy tak swoją drogą), bo jest super konsekwentny i ostro trenuje. A może właśnie wrócił ze szpitala po ciężkiej chorobie i marzy o tym, by nabrać trochę ciała? Albo taki się urodził i przez całe dzieciństwo słyszał przykre komentarze z tego powodu? Być może kilkucentymetrowy siwy odrost nie ma dla kogoś znaczenia, bo właśnie udało mu się wydobyć z ciemności depresji i cieszy się z każdego dnia, a o włosach po prostu nie myśli? Nie chcę sięgać po skrajne przykłady. Być może po prostu są takie osoby, którym jest dobrze ze sobą i decydują się na takie maleńkie paradoksy, by dorysować sobie brew czy piegi, lecz bardziej dla zabawy niż strachu przed oceną? Życzę nam wszystkim, by dbanie o urodę wynikało z naszej inicjatywy, a nie z presji otoczenia.
Ech, a miał być lekki tekst o kosmetykach. No nie da się. Nie da!
Udanego dnia Wam życzę i odzywam się niebawem!
Harel