Zgodnie z obietnicą dziś co nieco o polskich torebkach. O tych z różnych stron świata już było (i jeszcze będzie). Jeśli ktoś przegapił, możecie go znaleźć tutaj.
Jeśli nie Polène, to co?
Kto znał odpowiednio wcześnie, ten się chwali. Taką zauważyłam prawidłowość, jeśli chodzi o torebki Polène. Ich posiadaczki najwyraźniej odczuwają przymus podkreślenia, że zakupu dokonały na długo przed boomem na tę francuską markę. “Miałam, jak jeszcze nikt nie miał. Znałam, jak jeszcze nikt nie znał”. Ok, rozumiemy, miałaś, znałaś, a w przypadku viral…
Wywodzę się z czasów, w których częściej niż o markach mówiło się o producentach torebek. Torebek jako jednego z elementów pod szerokim parasolem słowa “galanteria”. Po wymarzoną torebkę jeździło się do sklepu przy zakładach produkcyjnych, na przykład do Nomy w Warszawie. W latach dziewięćdziesiątych powstał sklep JKM na Krakowskim Przedmieściu i spędziłam sporo czasu z nosem przyklejonym do wystawy, na której stał mój wymarzony tornister. Co ciekawe, jedno i drugie wciąż istnieje, gdybyście mieli ochotę na polskie rzemiosło z wieloletnią tradycją.
Nieco później pojawiły się tzw. marki autorskie, jak Batycki z nieodłącznym bursztynowym punkcikiem, Wittchen ze złotym herbem czy Pola La - torebki w swoich czasach absolutnie szalone, w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Na przełomie stuleci w prasie poświęconej modzie regularnie pojawiały się polecenia różnych naszych gwiazd, a wśród nich coraz więcej lokalnych produktów. Nigdy nie zapomnę artykułu o torebkach Kayah, w którym prezentowała między innymi taką dmuchaną jak plażowy materac, bardzo wówczas modną - i bardzo szybko z mody się ewakuującą.
Polskie torebki zdarzały się też przy okazji, w sklepach Diverse czy Big Star (przynajmniej z polską metką, bo nie wiem, czy polskiej produkcji). Kolejne dekady i powoli zaczęło się to zmieniać, a do głosu dochodziły marki skromniejsze, lecz za to znacznie bardziej kreatywne. Na blogu Harel sporo jest takich odkryć w tekstach sprzed niemal dwóch dekad. Raramodo, Piotr Czachor, Lull, LuBee, Bagasz - były i zniknęły, niewątpliwie przetarły szlaki kolejnym. I dziś właśnie o kolejnych, niektórych już dziesięcioletnich, innych nieco młodszych, lecz - zgodnie ze swoją młodością - niezwykle ambitnych.
Gdy zaczęłam przygotowania do tego tekstu, z dnia na dzień lista robiła się coraz dłuższa, więc ani na jednej, ani na dwóch częściach się nie skończy. Zaczynamy? Trzeba, bo materiału jest sporo. A torebek - jak dobrze wiemy - nigdy dość!
Atomy - architektoniczne fascynacje przeniesione na kanwę tego wdzięcznego akcesorium. Zaczęło się w 2107 bardzo geometrycznie, z czasem formy nieco złagodniały, a zainteresowanie marką niezmiennie rosło. Dziś już standardem jest lista oczekujących na poszczególne modele. Chwali się obecność stałej kolekcji, bez względu na chwilową modę. To w niej odnajdziemy m.in. genialną i zaskakująco pojemną torbę Dia (pierwsza z lewej) czy przepastną Librę (pierwsza z prawej). A gdy zatęsknimy za początkami marki, bez problemu odnajdziemy ich bestsellery. Czasem tylko trzeba będzie trochę poczekać, bo Atomy sprzeciwiają się nadprodukcji.



Mako - na rynku od lat, co rok to nowy hit, a oprócz klasycznej gamy kolorów - zawsze jakiś miły akcent. 2024 przyniósł zapomniane nieco torebki inspirowane tymi na kręgle, zwane bowling bags. W roku 2025 trend ma swoją kontynuację, a obok niego odcień o wdzięcznej nazwie Negroni. W Mako bestsellerowe modele także są wciąż obecne: mięciutkie Cloud i Pillow, a także letnie koszyki Saint Tropez i Sorrento. Jakość? Na lata. W ofercie marki znajdziemy również buty.



Nie chciałabym faworyzować, ale czy Lobos nie są najradośniejszymi torebkami, jakie powstają w Polsce? Zawsze w optymistycznej palecie barw, z dopinanymi elementami, które można sobie zmieniać w zależności od potrzeb. A to inna klapka, a to kolorowy łańcuch zamiast paska. Bywały już elementy w formie tabliczki czekolady oraz współprace z uznanymi graficzkami, jak Anna Halarewicz czy Elena Ciuprina.



Przywara-Strzałka - “Po studiach dziennikarskich, a potem projektowaniu ubioru, spełniłam wreszcie swoje największe marzenie. Skończyłam szkołę kaletniczą i zdałam egzamin. Rodzinna tradycja trwa – dziś projektuję torby pod własną marką i pracuję na narzędziach dziadka. A nawet klnę jak szewc” - pisze Monika Przywara-Strzałka, której torebki już od lat odznaczają się nie tylko jakością, ale też niepowtarzalnym wzornictwem. Za niewielką dopłatą można sobie torebkę spersonalizować, napis lub rysunek grawerowany jest laserem. Co sprawdziłam, bo mam od lat: one zawsze wyglądają jak nowe.



Balagan - jedno spojrzenie i wiesz, co to za marka. Nazwa od samego początku miała oddawać pewną przewrotność, pomieszanie zabieganej codzienności z klasycznym, eleganckim stylem. Odpowiednia dawka nonszalancji zapewniona, projekty są lekkie i dziewczęce - doskonale uzupełniają się z butami, bo Balagan to na równi jedno i drugie. I tak od ponad dziesięciu lat.



Molehill - tu jest solidnie. Torby wykonywane są z grubej skóry, co przekłada się na ich wyraziste, minimalistyczne formy. Na tyle satysfakcjonujące wzrok, że gdy nienoszone, mogą stanowić element zdobiący wnętrze (znam takie osoby, serdecznie pozdrawiam). Funkcjonalne, pojemne, tworzone w szacunku dla tradycyjnego rzemiosła. Polecam szczególnie zakładkę “Craft”, gdzie można znaleźć egzemplarze ręcznie wyplatane czy przeplatane rzemieniem w myśl góralskiej tradycji.



Uwaga, Molehill skrywa swoją młodsza siostrę, markę Bubba. Mniej serio, nie żeby było coś złego w byciu serio - wszak po to jest się młodszym. Lżejsze formy i surowce, śmielsze kolory i miękkość, na którą Molehill świadomie się nie decyduje. Fantastycznie się uzupełniają.



Estimon - wegańska alternatywa. I to naprawdę wegańska, bo z materiałów roślinnych, a nie z plastiku zwanego skórą ekologiczna. Vegea®, czyli skóra z winogronowych odpadów po produkcji wina, skóra z kukurydzy i pszenicy, skóra z pozostałości po tłoczeniu oliwy - być może wciąż brzmi to egzotycznie, lecz już się dzieje. Poza godną naśladowania misją, Estimon to po prostu doskonałe i nowoczesne projekty.



Mandel - zaczęło się od “portfonetki”, czyli niedużej torebki na telefon i drobiazgi. A rozwinęło w jedną z najbardziej pożądanych marek w Polsce. Większość modeli można nosić na różne sposoby, dobierać do nich paski, rączki i inne akcesoria. Pierwotny zamysł, by pomóc nieco poukładać wnętrze torebki, wciąż działa. Kieszonki, przegródki, schowki - Mandel to torebka, w której nigdy niczego nie szukam. Mandel prowadzi też serwis naprawczy swoich torebek, wypożyczalnię oraz sprzedaż swoich projektów z drugiej ręki. Koło musi się zamknąć. Była to marka pod tym względem u nas pionierska.



A teraz marka, z którą nie miałam jeszcze przyjemności osobiście, ale która najwyraźniej ma ogromne grono wierny fanek i fanów, bo gdy zapytałam na Instagramie o Wasze torebkowe polecenia, znajdowała się w większości odpowiedzi. To Dawid Przybyła - absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi, specjalizujący się w projektowaniu galanterii skórzanej, obuwia i biżuterii. Pierwsza torebka z lewej jest elementem jego pracy dyplomowej. Znakomicie tu widać połączenie myśli kreatywnej z odpowiedzią na codzienne potrzeby.



Część pierwsza za nami, druga wkrótce!
P.S. Zdjęcie okładkowe pochodzi z najnowszej kampanii marki Balagan.