Jeśli nie Polène, to co?
Praktyczny przewodnik po wszystkich torebkach, których nie musisz mieć
Kto znał odpowiednio wcześnie, ten się chwali. Taką zauważyłam prawidłowość, jeśli chodzi o torebki Polène. Ich posiadaczki najwyraźniej odczuwają przymus podkreślenia, że zakupu dokonały na długo przed boomem na tę francuską markę. “Miałam, jak jeszcze nikt nie miał. Znałam, jak jeszcze nikt nie znał”. Ok, rozumiemy, miałaś, znałaś, a w przypadku virali to nadzwyczaj istotne. Ba, sama “miałam i znałam”, do tego stopnia, że modele, które trzymam w połyskujących kartonowych pudełkach, już wyszły z oferty. No i kupiłam jeszcze w przyzwoitej cenie, szczególnie jak na jakość, której marce nie można odmówić. Bo w 2024 roku swoje macki położył na niej koncern LVMH. Macki w białych rękawiczkach, udziały Polène zostały wykupione przez fundusz L Catterton, którego właścicielem jest LVMH. W efekcie ceny wzrosły i przewiduje się, że będą dalej się podnosić. Przynajmniej marka uczciwie o tym fakcie poinformowała swoje klientki pod koniec ubiegłego roku, dając szansę na zakupy w starej cenie, ale też sporą część oferty oznaczając jako chwilowo niedostępną. No cóż, być może tak się przypadkowo złożyło, że po świętach najbardziej pożądane torebki wymiotło ze sklepu, a ja tu węszę spisek.
Wzrostu popularności Polène nie da się zatrzymać, skutkiem jest znacząca obecność flagowych modeli, zarówno na starannie wykadrowanych zdjęciach w mediach społecznościowych, jak i na europejskich ulicach. Ze szczególnym naciskiem na Cyme, sporą torbę w charakterystycznym rozszerzanym ku górze kształcie, z podwójnymi ramiączkami, bezwstydnie podrabianą nawet przez poważne, wydawałoby się, marki. Wraz z podróbkami pojawiają się wątpliwości, czy aby na pewno chcemy inwestować konkretną jednak kwotę na torbę, której wizerunek się psuje. Tak jak nic już nie uratuje modelu Neverfull LV, nawet jeśli przyczepimy sobie certyfikat autentyczności na czole, tak i Polène musi się mierzyć z utratą sporej części swojej atrakcyjności. Co robić? Na szczęście nic robić nie musimy, jeśli mamy i kochamy, nikomu nic do tego.
Jeśli jednak poszukujemy świeżości, którą niegdyś Polène dawała, a którą dziś nieco straciła, jeszcze jest dla nas nadzieja. Dziś celowo skupiam się na ofercie spoza granic Polski, by zaskoczyć Was projektami kompletnie nieopatrzonymi. Ceny? Różne, od bliskich marce wyjściowej, po dwa razy wyższe. Być może niektóre z Was stwierdzą, że za taką kwotę wolą mieć coś z rozpoznawalnym logo. No to nie dziś. Aczkolwiek zachęcam do dalszej lektury, może zapragniecie spróbować czegoś nowego?
Songmont - czyli made in China w pozytywnym tego określenia znaczeniu. Markę założyła w 2013 Fu Song, gdy po porodzie chciała wrócić do pracy i nie mogła znaleźć satysfakcjonującej torby na laptop. W wykonaniu tej pierwszej pomogła jej matka, wykwalifikowana rzemieślniczka. Ponieważ podobne kwalifikacje miały jej koleżanki, zebrała się “drużyna babć”, które w początkowym okresie ręcznie tworzyły każdy egzemplarz. Gdy do firmy dołączył projektant, Wang Jie, Songmont mocno podążyła w stronę współczesnej mody. Wybór torebek dziś? Nieskończony. Wciąż urzeka model Song, na bazie sześcianu, natomiast najnowsza kolekcja budzi przyjemną nostalgię. Gdyby Prada i Acne Studios zdecydowali się na wspólne dzieci, podejrzewam, że właśnie tak by wyglądały.



The Horse - znów rodzinna historia, tym razem australijska. Marka jest wspólnym dziełem małżeństwa, Scotta i Amy Hawkes. Zaczęli od butów, co ciekawe. Dziś nie ma po nich ani śladu. Za to torebki, z hitem TikToka, czyli modelem Clementine na czele (pierwszy od lewej) podbijają świat. Słowo klucz: powściągliwość. Żadnych wystrzałowych elementów, po prostu porządny, stonowany design. Uwaga! Sprowadzając z Australii warto mieć na uwadze cło, które być może trzeba będzie zapłacić.



Le Tanneur - wracamy do Francji. A jeśli Francja, to bardzo prawdopodobne, że będziemy mówić o kilku lub nawet kilkunastu dekadach działalności. I tak, owszem, początki Le Tanneur sięgają końca XIX w. Kto poszukuje klasyki, która nie da prostej odpowiedzi na pytanie o markę (logo jest niezwykle dyskretne) i nie ma ochoty ustawiać się w kolejce do Hermèsa, by następnie dostać do wyboru wcale nie to, czego się spodziewał, tu znajdzie rozwiązanie. Nie wspominam, że o kilka zer przystępniejsze.



Cafuné - interpretacja luksusu w wykonaniu dwóch przyjaciółek z Hong Kongu, Queenie Fan i Day Lau. To zabawa formą zarówno w obrębie torby, jak i detali, które jej towarzyszą. Zapięcia, klamerki, rączki - spójrzcie na środkową propozycję. Niby zwyczajny kuferek. A teraz zwróćcie uwagę na wykończenie uszu. Takich niespodzianek będzie więcej. W przypadku wysyłki do Polski opłata celna jest wliczona w cenę.



Strathberry - Meghan Markle lubi to. A przynajmniej na to wygląda, gdy spojrzymy w panteon gwiazd na stronie marki. Tym razem to historia z Edynburga, zapoczątkowana przez małżeństwo, Guya i Leeanne Hundleby. Tu możemy liczyć na solidną, sztywną formę, często z charakterystyczną metalową pałeczką. Co ciekawe, torebki szyte są w tej samej hiszpańskiej miejscowości, co Polène, czyli Ubrique. To zagłębie skórzanych manufaktur, wciąż jeszcze ta nazwa na metce gwarantuje jakość. Oby jak najdłużej.



OSOI - podróżujemy po świecie, jakby ślad węglowy nie istniał. Kierunek: Korea. I zakupy w OSOI. Choć w opisie marki figuruje zapewnienie o dystansie do trendów, uważam, że jest to marka najbardziej na czasie ze wszystkich dziś prezentowanych. Nie da się uciec od tematu Prady czy Miu Miu, te paski, klamry, szlufki, boczne kieszonki… Inspiracja w ramach przyzwoitości. Kwestia cła za przesyłkę pozostaje niejasna. Na stronie widnieje tylko informacja, że międzynarodowe zamówienia mogą być takowym objęte. Dla nielubiących ryzyka mam dobrą wiadomość. Poszczególne modele można znaleźć na Zalando czy Showroom.pl.



Marge Sherwood - choć nazwisko w pierwszym skojarzeniu odsyła do lat pięćdziesiątych (tak nazywała się jedna z bohaterek książki “Utalentowany pan Ripley”, w ekranizacji grana przez Gwyneth Paltrow), to lata dziewięćdziesiąte grają tu pierwsze skrzypce. Skupiam się na torebkach, natomiast ta koreańska marka oferuje również ubrania, buty i akcesoria. Opłata celna może być doliczona do przesyłki w kraju docelowym. Skromny wybór tychże znajdziemy w sklepach internetowych Breuninger oraz Showroom.pl.



Teraz pozostaje tylko prościutka decyzja: którą wybrać? O ile w ogóle chcemy wybierać. Być może ten tekst przyda się Wam za jakiś czas. Zauważyłam, że wyżej wymienione marki nie zmieniają oferty zbyt gwałtownie, trzymają się swoich klasyków i bestsellerów. To także godne naśladowania, szczególnie w tym szybkim świecie.
W sumie namawiasz na podróż do Korei i zamiast magnesu, kupić torebkę :)