A potem przychodzi upał cz. 2
Trwa i nie chce się skończyć, przynajmniej w moim otoczeniu. Termometr uparcie odmawia zejścia poniżej liczby 30, faktycznie po trzydziestce jest super, ale żeby aż tak? A my bardzo często już nie na wakacjach, lecz w biegu nieróżniącym się od tego, który układa nasze życie przez pozostałe pory roku. Z tym że bardziej przypomina „bieg rzeźnika” niż urocze, lekko przyśpieszone przemieszczanie się z punktu do punktu.
Zdjęcie: Toa Heftiba/Unsplash
Jak już ustaliłyśmy, latem nie da się wyglądać perfekcyjnie i te wszystkie sesje zdjęciowe na rozgrzanych plażach czy nowojorskich asfaltach możemy sobie odłożyć na półkę do innych bajek.
Chciałabym z tego miejsca podziękować fryzjerowi, który w maju kulturalnie odmówił ścięcia mi włosów na "klasyczną Harel”, sugerując, że lepiej jest mieć z czego zrobić kucyk, by odsłonić szyję, niż męczyć się przez najbliższe miesiące. Fryzura. To jest sprawa w upalne dni kluczowa, bo też od niej, mam wrażenie, wszystko zaczyna się walić. Wyjaśnię. Grzywka? Zwłaszcza ta grubo strzyżona gwarantuje przegrzanie czoła o kilka stopni na dzień dobry. Ta delikatna z kolei prędzej czy później straci kształt, sklejając się z brwiami. Dlatego na razie z grzywką dałam sobie spokój. A dzięki temu, że nie skracaliśmy mojej fryzury, wiążę sobie włosy w kucyk lub spinam w kok (oczywiście supermodną klamrą w stylu kopenhaskim, he he - trochę ironia, a trochę miłość) i mam spokój, również wtedy, gdy brak czasu suszenie czy układanie.
Słońce zamiast suszarki? Chętnie, ale tylko w cieniu i po spryskaniu włosów… sprayem do stylizacji na gorąco. Może naturalne promienie nie rozgrzewają naszych pasemek do temperatury 200 stopni jak prostownica, ale jednak mocno podgrzewają. Czy to naukowo udowodnione zabezpieczenie? Nie mam zielonego pojęcia. Zauważyłam tylko, że od kiedy zaczęłam tak robić, mam fryzurę w znacznie lepszym stanie.
No i zakrywanie głowy - to już kwestia bezpieczeństwa, nie wyblaknięcia starannie skomponowanego koloru pasemek. Tu, podobnie jak w przypadku ubrań, warto sięgać po naturalne surowce. Czy będzie to morska trawa plecionego kapelusza, czy jedwab trójkątnej chusteczki - jest bez znaczenia. Byle się nie owijać poliestrem, bo równie dobrze mogłybyśmy zawinąć głowę w folię kuchenną.
A co pod ubraniem? Rady w stylu „po prostu nie noś stanika” są dobre dla osób, które mają nieduże piersi, zatem nie odczuwają zbytnio ich obecności, bez względu na warunki atmosferyczne. Średnie, duże i wielkie piersi bez stanika w upał mogą okazać się bardziej uciążliwe, niż sam stanik. Surowce? Owszem, bawełna oddycha i jest bezkonkurencyjna, jeśli chodzi o sukienki, gorzej, gdy ma dotykać skóry przez kilkanaście godzin. Siłą rzeczy będzie przyjmować wilgoć, więc przy trzydziestu paru stopniach taki zgrabny bawełniany topik po kilku godzinach będzie po prostu mokry. Całkiem naturalna sprawa, szkoda, że tak mało się o tym mówi. Jakby pot był jakimś tabu. A przecież właśnie tak nasz organizm się ochładza.
W żaden sposób jednak nie jest komfortowe noszenie mokrego stanika, dlatego paradoksalnie lepszy będzie odpowiednio dziany czy tkany nylon na przykład. Poliester, poliamid - przed chwilą grzmiałam, w kwestii bielizny natomiast nie ma co się go bać. Sama w największe upały noszę na zmianę dwa modele. Pierwszy, Chantelle Pure Light, jest jak druga skóra. Z delikatnej siateczki, a jednak dyscyplinuje i utrzymuje kształt. Do wyboru rozmiary od średnich do dużych, polecałam go zresztą jakiś czas temu w ramach współpracy z marką, jako ten, którego w wersji cielistej nie widać nawet pod transparentnym ubraniem.
Drugi, Sveva Invisible Touch z Intimissimi, w skali od 1 do 10 podtrzymuje piersi na 2. Czyli prawie nic, ale przynajmniej nie podskakują we wszystkie strony. Jest uszyty z transparentnej, elastycznej siateczki, bardziej więc dostosuje się do naszych kształtów niż kształt nada. Polecałabym go bardziej do małych piersi, zresztą sprawę ułatwia wąska rozmiarówka.
Takich siateczkowych staników na rynku jest oczywiście więcej, natomiast ja sprawdziłam te dwa, więc podaję dalej (bo wiecie, u mnie tylko sprawdzone informacje). Ostrzeżenie: powyżej 35 stopni nawet one stają się odczuwalne, bo powyżej 35 stopni wszystko staje się odczuwalne i nawet róż do policzków wydaje się dziwnie ciężki, jakby jedno muśnięcie ważyło pół kilo.
Kolejny wątek: buty w upał. Po prostu nie mogę zapomnieć spojrzenia, które skierował na moje stopy (żeby nie było, śliczne, zadbane i umalowane głębokim odcieniem lakieru - tu już mowa o paznokciach, ma się rozumieć) pewien osobnik, by na jego twarzy odmalowała się pogarda zmieszana z obrzydzeniem. Stopy moje umieszczone były jak to przez 90% letniego czasu w Birkenstockach (również zadbanych, żeby nie było) i ewidentnie ten rodzaj obuwia albo się kocha, albo się nienawidzi. Bez względu na rodzaj spojrzenia, na wszelki wypadek zawsze robię to samo. Zaczynam machać paluszkami, tak zabawnie, żartobliwie. Ci obrzydzeni zazwyczaj nie są w stanie znieść takiej potwarzy i odwracają wzrok. Cel osiągnięty, uratowałam ich przed ich własnym zniesmaczeniem. Po co w ogóle tak spoglądać? Będę teraz seksistowska. Założę się, że osobnikowi marzyłyby się takie delikatne, „seksi” sandałki na dwunastocentymetrowym obcasie i z cieniutkimi paseczkami, oczywiście na stopach odpornych na taki drobiazg jak upał. Takich, które nigdy nie puchną ani się nie obcierają tymi paseczkami, bo nie płynie w nich krew.
Wybaczcie duży udział biologii w dzisiejszym tekście, może jednak pora, by moda przestała jej zaprzeczać? Nie jesteśmy manekinami, reagujemy w naturalny sposób na równie naturalne zjawiska. Sesje zdjęciowe niech sobie pozostaną bez skazy, estetyczne do bólu, ze sztucznymi kropelkami potu starannie rozmieszczonymi na perfekcyjnie opalonym dekolcie. Bierzmy po prostu na nie poprawkę, co innego wizja lata, a co innego rzeczywistość. I nie napiszę „brutalna rzeczywistość”, bo to nie tak.
Czy to koniec tematu upału? Zobaczymy. Kolejny newsletter przyniesie co nieco wieści z Kopenhagi. Kiedy? Już wkrótce!
Trzymajcie się… ciepło (???)
Wasza Harel