Życie kończy się na czterdziestce. Bardzo mi przykro. Każda odmienna opinia tylko pozornie jest odmienna. Powstała bowiem tylko po to, by nas w tej czterdziestce topić, pasywnie agresywnie pocieszać, umiejętnie ustawiać w coraz większej niepewności siebie. Im dalej tym gorzej. Po czterdziestce jest pięćdziesiątka, potem sześćdziesiątka, a potem to już w ogóle przestajemy istnieć. Przesadzam?
Przyjrzyjmy się narracji clickbaitowych tytułów z całkiem poważnych, chciałoby się wierzyć, ogólnopolskich mediów. Znajdziemy tam szereg propozycji kierowanych do “czterdziestek” czy “pięćdziesiątek”: sukienki, buty, bielizna. Z takim niby troskliwym dopiskiem, że będą one “najlepsze”, bo coś tam “ukryją”, a coś innego “wyeksponują”. Od lat zastanawiam się, skąd w ogóle taki pomysł, by dekada za dekadą ostro przecinać kobiecy żywot. Rozumiem pewne sugestie, nawet całkiem lubiłam te rubryki w zamkniętym już dawno polskim Harper’s Bazaar, gdzie propozycje stylizacyjne miałyśmy od dwudziestki do siedemdziesiątki. Nie przypominam sobie tonu zabraniającego czegokolwiek, odbierałam to bardziej jako zachętę, by z mody nie rezygnować “nawet po sześćdziesiątce”. Bo wiem doskonale, jak otoczenie potrafi wymuszać odpowiedni strój i odpowiednie zachowanie.
Za przykład mogę dać osobę najbliższą, czyli moją mamę, która od lat, na szczęście rzadko, lecz jednak, dostawała od koleżanek różne “cenne uwagi”. Zwykle wiązały się z tym, że w pewnym wieku czegoś nie wypada, a ona śmie to robić. Na celowniku bywały i fryzura, i ubrania, ba, nawet kolory ubrań, gdy nosiła się głównie na czarno. Gdy mi o tym opowiadała, nie umiałam sobie tego ułożyć, wiedziałam tylko, że koleżanki zachowywały się niewłaściwie. Dziś już wiem, o co chodziło. To były projekcje koleżanek, ich strach czy to przed wyróżnianiem się, czy to przed przemijaniem, a może po prostu przed byciem sobą. Czy możemy winić koleżanki? Przecież wychowywały się w dobrze nam znanym świecie, w którym od pierwszych dni życia jesteśmy zasypywane truizmami i wciskane siłą w wygodne dla innych stereotypy.
To jest wręcz zabawne. Gdy jesteś młoda, słyszysz takie na przykład powiedzonka: “z tyłu liceum, z przodu muzeum”, “stara maleńka”, “dzidzia piernik”. I układasz sobie w głowie, śmiejąc się z “tych starych bab” czy “wariatek”, które mają czelność nie klękać przed swoim wiekiem, tylko wciąż być sobą, czy to się innym podoba, czy nie. Ani się obejrzysz, a sama stajesz się “tą starą babą”, lecz zamiast korzystać z życia, zaczynasz się bać. Wiem, wiem, ja tu idę jakąś pop-psychologią, ale pomińmy to, ok? Za prace naukowe i badania społeczne biorę tu tylko i aż własne obserwacje oraz setki rozmów z rówieśniczkami.
Strach zastępuje wszystko. A resztkę wolnego miejsca zajmuje wspomniana pasywna agresja tych, którzy pozornie chcą nam podać rękę. “Nie martw się, nie wyglądasz na swój wiek”. To jest komplement? Chyba tak. Gdy ktoś mi to mówi, zwykle jestem wdzięczna. Nawet ja, bez większych problemów z samoakceptacją, zafascynowana zmianami, które czas dokonuje w moim ciele dzień po dniu. I pełna podziwu dla tego, co to ciało potrafi. Dziękuję za słowa, które nawet obok komplementu nie leżały, lecz stały się komplementem, bo żyjemy w świecie, w którym młodość jest wartością, a starość karą. Co pomiędzy jednym a drugim? Nie ma nic, negujemy wszelkie odcienie szarości. Zostałyśmy oszukane, bo odcienie istnieją, młodość jest umowna, starość również. Bo kiedy kończy się młodość u kobiety? Czy wraz z pierwszą zmarszczką? A może wraz z zakończeniem zdolności reprodukcyjnych? I kiedy zaczyna się starość? Może powinnyśmy, podobnie jak psy, po którymś roku życia przechodzić na karmę dla seniorek?
Czy wiecie, że istnieje strategia socjotechniczna polegająca na zarządzaniu strachem? Celem (w bardzo dużym skrócie) jest podporządkowanie sobie danej grupy, na tyle przerażonej, by nie odróżniać realnego zagrożenia od poczucia strachu. Czy strach przed przemijaniem, w którym zostałyśmy wychowane, nie jest przypadkiem elementem takiej strategii? Tak sobie gdybam. Przecież to niezwykle wygodne dla wszelkich źródeł oferujących rozwiązanie i ratunek, od kremów przeciwzmarszczkowych, spódnic tuszujących starcze boczki po poważniejsze ingerencje w ciało. Jak bardzo opłaca się mieć rzeszę przerażonych czterdziestek czy pięćdziesiątek, które wiele dadzą, by zatrzymać czas albo chociaż zachować pozory.
Do tego dochodzi oczywiście efekt instant, czyli żaden tam proces dochodzenia do lepszej formy czy odzyskiwania zdrowia, tylko już, teraz, z dnia na dzień. Odsysanie brzucha maszyną, tuszowanie ud ciasną bielizną, likwidacja zmarszczek na czole (“nie uwierzysz, jaki będzie efekt!”). Wiadomo, wszystko dla ludzi, ale dlaczego tak bardzo uciekamy od prostego faktu, że aby coś osiągnąć, trzeba nad tym konsekwentnie i cierpliwie pracować? Oraz od drugiego prostego faktu: czas płynie i nie da się go zatrzymać nawet najdroższymi zabiegami. Zmarszki i tak wrócą, tłuszcz znów się odłoży, o ile nie zaczniemy porządnie i regularnie trenować, a bieliznę kiedyś trzeba będzie zdjąć
Nie jestem przeciwna zabiegom czy różnym korygującym narzędziom, co kto lubi i co kto potrzebuje. Pod jednym warunkiem: nie robi tego ze strachu. Zresztą spójrzcie na słowo, którego przed chwilą użyłam: “korygującym”. Koryguje się błędy, rzeczy negatywne. Czy nasze uda są negatywne tylko dlatego, że są szerokie? Według kogo?
Chciałabym dziś napisać coś optymistycznego. Bo już jestem “po tamtej stronie”, już przekroczyłam czterdziestkę, a za siedem lat przekroczę pięćdziesiątkę. I wiecie co? Tu naprawdę nie jest źle. Ba, w życiu nie byłam w tak doskonałej formie, zarówno fizycznej, jak i psychicznej. Owszem, trzeba się częściej badać i częściej coś człowiekowi dokucza. Po nieprzespanej nocy nie ma pięknych poranków, tylko dwa dni dochodzenia do siebie. Ale też lepiej zna się konsekwencje pewnych działań (dlatego na przykład zupełnie porzuciłam alkohol, co spotyka się z zaskakującymi reakcjami, ale o tym innym razem), nie marnuje czasu na ściemnianie czy wrednych ludzi ani na noszenie ubrań czy makijażu, w których chętnie widzieliby nas inni. Kwestia uświadomienia sobie pewnych mechanizmów.
Podsumowując: może i nas oszukali, ale nie damy sobą zarządzać, ha!
A teraz idę się umalować, bo przecież nie wyjdę na ulicę “w takim stanie”, he he.
Pięknego tygodnia!
Harel
Ach jak pięknie i lekko napisane dziękuje za tak wiosenne przemyślenia temat trudny ale w Pani wykonaniu to majstersztyk 👌jestem mama 26-łatki ale tez dwóch dorosłych już synów i chemię podzielę się tymi refleksjami również z nimi
Dziękuje za niezwykła kulturę zarówno osobista jak i wypowiedzi
Dziękuję za ten tekst, jest jak letni prysznic, zmywa warstwy mentalnego kurzu, który osiadł na naszej skórze