Zmienię Twoje życie!
Z nowego miejsca, ze względów technicznych, ale też z chęci rozwoju dość zamkniętego newslettera*, witam serdecznie i od razu przechodzę do sedna. Jesteś zestresowana? Czujesz się wiecznie zmęczona? Chciałabyś mieć więcej czasu? A przede wszystkim być szczęśliwa?
Zapomniałabym o sukcesie - zawodowym, prywatnym, wszystko jedno, byle by był. Wszak bez sukcesu nie istniejemy, prawda? Czy znajdzie się ktoś, kto na te wszystkie pytania odpowie przecząco? Właśnie w ten sposób, szanowni Państwo, są na nas zarzucane sieci przez wszelakich "ekspertów od lepszego życia" - tak ich sobie w skrócie nazwijmy. Pada pytanie, pada odpowiedź, a następnie obietnica szybkiego rozwiązania naszych codziennych problemów. Zwykle wystarczy wykupienie tego czy innego kursu, nawet online, o zgrozo, byśmy w zamian otrzymali upragnione szczęście, spokój i karierę. Im większe obietnice i szybszy czas ich realizacji, tym bardziej powinniśmy być ostrożni. Dlaczego nie jesteśmy?
Nie upieram się, że nie ma prawdziwych i skutecznych ekspertów. Dziś biorę na warsztat tzw. "lepsze życie", bo jestem szczerze przerażona ilością specjalistów w tej dziedzinie, których w żaden sposób nie można zweryfikować. Posiłkują się nic nie znaczącymi certyfikatami, które równie dobrze mogą sami sobie wymyślać i przyznawać, ubierają działalność w okrągłe zdania, zaczynając oczywiście od wspomnianych na początku pytań. Tak, chcę być szczęśliwa - odpowiadasz i idziesz jak w dym. W sumie wyszło mi doskonałe określenie, bo właśnie dym robi się z tego prędzej czy później.
Obserwowałam rzeczony dym, gdy pod swoje skrzydła różni "eksperci" brali marki odzieżowe, nęcąc wizjami gigantycznego sukcesu w zamian za niemałe comiesięczne opłaty na "działania PR-owe". Działania te nie różniły się zbytnio od tego, co samodzielnie taki właściciel marki mógł wykonać, zasięgając rady z dowolnej książki poświęconej tematowi marketingu (zwykle kończyło się na skądinąd świetnym, szczególnie dla laików Malcolmie Gladwellu, kilka wyjętych z kontekstu cytatów i... jak w dym). Nie będę tu rzucać nazwiskami "ekspertów", bo nie o to chodzi, wspomnę jednak z rozrzewnieniem marki, które swoimi działaniami doprowadzili do ruiny czy wręcz niebytu, tłumacząc później, że przecież oni zajmowali się "tylko PR-em" czy też "nie byli odpowiedzialni za realizację wymyślonej przez siebie fenomenalnej strategii".
I tu przecież istnieją osoby kompetentne, często jednak przegrywały z tymi spryciarzami, bo właśnie kompetencje zabraniały im obiecywać rzeczy niemożliwych. A obietnice sama dostaję prawie codziennie, tu z kolei od osób, które chcą "rozkręcić moje pełne niewykorzystanego potencjału konto na Instagramie", na wstępie przepraszając, żę "piszą z bota". Dla szczęśliwców, którzy nie rozumieją ani słowa z tej wypowiedzi: boty to takie sztuczne konta, udające prawdziwe, tworzone na potęgę, teoretycznie dla zwiększenia liczby fanów czy zasięgów, w praktyce gogolowskie "martwe dusze", z których żadnego pożytku nie ma. I eksperci prowadzący konta swoich firm, zaczynają od kupna takich botów, by potem wysyłać z ich kont wiadomości, bo ze swoich już nie mogą. Oto przykład. Autentyk!
Podobnie dzieje się w kwestii nienowych już, lecz wciąż na czasie porad życiowych. I znów: znam fantastycznych specjalistów w dziedzinie czy to coachingu, czy różnego rodzaju terapii. Niektórzy z nich są tak świetnie zorganizowani, że owszem, mają czas na promowanie swoich działań na Insta. Ale nigdy, przenigdy nie obiecają Wam, że zmienią Wasze życie, w szczególności z dnia na dzień. Nie mają gotowej rady na wszystko, nie mamią wizjami szczęścia i odpowiedziami na każdy problem. Naprawdę już lepiej zaobserwować konto z inspirującymi cytatami i mieć je na co dzień zupełnie za darmo, niż lecieć z otwartym na oścież portfelem za każdą osobą, która deklaruje, że Was uszczęśliwi za pomocą kilku trików. Dotyczy to również trenerów personalnych, dietetyków, fizjoterapeutów - niepotrzebne skreślić.
Jestem już na tyle stara i doświadczona, by wiedzieć i chętnie podawać dalej taką prostą rzecz: nic się nie dzieje z dnia na dzień. Nic się nie rozwiązuje błyskawicznie. A każda zmiana to przede wszystkim nasza, może nie zawsze ciężka, lecz konsekwentna praca. Nikt za nas tego nie zrobi. Dlatego spotkania z prawdziwymi specjalistami bywają trudne, bo wymagają od nas czegoś więcej niż odnalezienie swojego zwierzęcia mocy (z całym szacunkiem dla zwierząt oraz dla mocy) czy wizualizacji naszej perfekcyjnej sylwetki w bikini ("tymczasem zaaplikuj sobie w środku zimy naszą super zdrową niskokaloryczną dietę sokową").
A co najważniejsze, prawdziwi specjaliści nie zostawią nas nagle, nie znikną wraz z zakończeniem "jedynego na świecie, autorskiego kursu odnalezienia siebie". Bo mają coś, czego bardzo często brakuje rzeczonym pseudoekspertom, a mianowicie odpowiedzialność. "Co cię to w ogóle obchodzi?" - słyszę czasem, gdy po raz kolejny głośno wyrażam sprzeciw. A obchodzi, bo zbyt często widzę skutki takich "terapii", "strategii" i "warsztatów". To tak jakby spotkać lekarza, który naszą złamaną nogę ładnie unieruchomi japońską taśmą washi (wiecie, taką cieniutką, z papieru ryżowego). Naprawdę śliczną, we wzór kwitnącej wiśni, może nawet doda kokardkę origami na górze. A potem sobie pójdzie do kolejnych "pacjentów" lub zniknie, przepadnie, robić kolejne "biznesy".
Podsumowując, po prostu uważajcie. Sprawdzajcie. Pytajcie. I nie wierzcie we wszystko, co czytacie w internecie. Ładna szata graficzna strony czy konta na Insta to naprawdę za mało, by zaufać. Cytując moją ulubioną ostatnio podcasterkę, Justynę Mazur: bądźcie bezpieczni!
Z życzeniami miłej reszty tygodnia,
Harel
*Z platformy Mailchimp przeniosłam się na Revue, koniec z limitem subskrybentów! Dla Was różnica będzie niezauważalna, aczkolwiek jeśli nie macie ochoty figurować po tym przeniesieniu w mojej bazie danych, możecie w każdej chwili się wypisać, poniżej wszelkie szczegóły.