W cudzysłowie
Zakochałam się, choć nie od pierwszego wejrzenia. W czasie, gdy serial "Euforia" był szeroko komentowany i polecany, mnie męczyło tempo obrazków, nużyła teledyskowa forma, a do tego gubiłam wątek w nadmiarze wrażeń. Cóż, odnośnie ostatniego, tego serialu nie powinno się oglądać z komórką przed oczami, tylko dać mu sto procent swojej uwagi. Rozmawiając z człowiekiem, którego rekomendacjom ufam bezgranicznie, postanowiłam dać "Euforii" drugą szansę. Tym razem przepadłam. Pierwszy sezon obejrzałam już dwa razy i nie stawiam kropki. Drugi od niedawna sobie kapie po jednym odcinku co poniedziałek, więc nawet jeśli ten dzień tygodnia okaże się swoją najgorszą możliwą wersją, wiem, że wieczorem czeka mnie niemalże godzina ogromnej, choć niełatwej przyjemności.
Nie będę Wam zdradzać szczegółów, choćby z szacunku dla osób, które nigdy serialu nie oglądały. Im mniej wiesz, tym lepiej - to moja filmowa zasada. Nie czytam recenzji, nie liczę gwiazdek. Czasem tylko słucham mądrych ludzi, choć nie zawsze się z nimi zgadzam. W największym skrócie: "Euforia" jest opowieścią o współczesnej młodzieży. I, jak to w młodzieżowym świecie, wszystko jest emocjonalnie przesterowane. Z jednej strony cieszę się, że już nie mam szesnastu lat. Albo że nie mam nastoletniego dziecka (ani żadnego innego). Z drugiej przypominam sobie, że "za moich czasów" nie było szczególnie inaczej czy łagodniej. Były szaleńcze uczucia, był potworny smutek, były problemy nie do rozwiązania i były najróżniejsze używki.
I o używki się rozchodzi, a narkotyki w szczególności. Chwilkę po premierze pierwszego odcinka drugiego sezonu w sieci zaroiło się od artykułów na temat szkodliwości serialu i estetyzowania nałogu. Nie przeczę, że produkcja jest kompletnie czysta od takiego wpływu na odbiorcę, zaczęłam się jednak zastanawiać, w którym momencie zapomnieliśmy o istnieniu cudzysłowu, zwłaszcza w sztuce. Skoro "Euforia" zachęca do ćpania, kolokwialnie ujmując, to idąc dalej tym tropem "Breaking Bad" zachęca do produkcji narkotyków, a filmy Tarantino - do zabijania.
"Trainspotting", "Christiane F.", "Las Vegas Parano", w międzyczasie powtórki z zastrzyku adrenaliny prosto w mostek Mii Wallace (czy muszę podawać tytuł filmu?). To są scenki z mojego nastoletniego życia. Oglądane, rzecz jasna, na zaokrąglonym ekranie średniej wielkości kolorowego telewizora. Koledzy ze szkoły podwajali dawkę kawy z automatu, by nie zasnąć przed wieczornym seansem "Ostatniego tanga w Paryżu". A ja, we wczesnym dzieciństwie, zafascynowana spoglądałam na triumfy Jamesa Bonda nad Blofeldem - szczególnie w części "For Your Eyes Only", gdy Roger Moore zrzuca swojego wroga z helikoptera wprost do fabrycznego komina. Uwielbiałam tę scenę tak bardzo, że potem budowałam wysokie kominy z Lego tylko po to, by wrzucić do środka ludzika z okrzykiem "Mr Booooooond!".
Już wtedy wiedziałam, że "to tylko film". I nie chcę tu brzmieć jak osoba, która przechwala się swoją świadomością czy rozważnością, raczej przekazuję takie maleńkie marzenie, żebyśmy nie brali wszystkiego, a sztuki w szczególności, zbyt dosłownie. To tak jak wyśmiewanie się z wybiegów i butów, w których nie da się chodzić. Ot, wizja projektanta nie jest przecież jedyną obowiązującą wersją. Przypomnijmy sobie choćby słynne Armadillo Boots Alexandra McQueena o wysokości, bagatela, 30cm. Modelki wydeptały nimi ścieżkę pod ogromny, organiczny trend (tak go sobie roboczo nazywam od kilkunastu lat), który dziś zawiera w sobie zarówno inspiracje pancerzami owadów, jak i hodowane w laboratorium materiały nowej generacji.
"Euforia" wg mnie również mocno się odznacza i będzie odznaczać jeszcze przez kilka dobrych lat. Estetyka, którą spróbowałam dziś ująć powyższym zdjęciem, wybitnie rozpisane postaci, ich styl, fryzury i makijaże, poruszane wątki (wybitnie przedstawione działanie social mediów i bycia pozytywną za wszelką cenę), muzyka - to impresje naszych czasów, szybkich, dziwnych, niebezpiecznych, w których młode pokolenie musi się odnaleźć. Nastolatkom nigdy nie jest łatwo i nie ma co się oszukiwać, że szkolne czasy wyglądają jak w kultowym serialu "Cudowne lata". Nie uważam jednak, żeby "Euforia" mogła stanowić jakąkolwiek konkurencję dla zagrożeń, które czają się w realnym świecie. Wprawdzie po raz pierwszy w życiu miewam takie myśli, że gdybym miała szesnaście lat, nie chciałabym "Euforii" oglądać, bo mogłaby mnie mocno przerazić. Z pewnością jednak nie zachęciłaby mnie do zażycia jakiejkolwiek pigułki bez przeczytania ulotki dołączonej do opakowania. Nie ma ulotki? To tym bardziej nie ma mowy. Ot, taka "nudna" jestem, pozostając od lat przy tradycyjnym napoju wytwarzanym ze zboża lub ziemniaków.
Prosta sprawa: seriale i filmy nie są i nigdy nie powinny być instrukcjami obsługi. Swoją drogą, w "Euforii" genialnie jest wytłumaczony aspekt brutalnego seksu. Ot, dzieciaki oglądają sobie w sieci pornosy i myślą, że seks ma tylko jedno oblicze. Zdecydowanie więcej jest w serialu wiedzy o aktualnych problemach niż problemów, które serial może stworzyć.
Podsumowując, jeśli jeszcze nie widziałyście, to gorąco polecam, bo nie ma drugiej takiej produkcji. A jeśli rzecz jest obejrzana, zapraszam do podzielenia się wrażeniami. Ja już odliczam godziny do wieczornego seansu!
Udanego tygodnia!
Harel