Skąd wiadomo, że to koniec?
Byłam pewna, że przed nami jeszcze długie lata wspólnego życia. Nawet tego nie planowałam, po prostu wydawało mi się, że pewne rzeczy nie mają terminu przydatności. I nie wiem, kiedy to się stało, ale dziś jestem pewna, że trzeba powiedzieć "stop" i pójść osobnymi drogami. No dobrze, może nie do końca pewna, ale zewsząd docierają do mnie sygnały, że pora rozstać. Próbowałam ich nie dostrzegać, mając nadzieję, że, choć nie jest idealnie, jeszcze nam się uda. Ale jak mam wieść dalej życie z dżinsami, które na pośladkach mają dwie wielkie dziury?
Zaczęłam od wysokiego C, by podjąć temat z jednej strony lekki, lecz z drugiej ważniejszy, niż mogłoby się wydawać. O jakich rozstaniach mowa? Oczywiście o rozstaniach z naszymi ubraniami. Skąd wiadomo, że to koniec? W którym momencie należy podjąć ostateczną decyzję?
Piszę Wam od wielu lat, że nie pamiętam, kiedy wyrzuciłam jakiś ciuch. I tak było do niedawna. Ostatnio jednak, przy okazji kolejnego przeglądu szafy, tym razem pod kątem potrzebujących, postanowiłam pewne związki zakończyć, a co więcej, już nikomu innemu nie dawać na nie szansy czy nadziei. Uprzedzając zdarzenia, po prostu nie chciałabym dopuszczać do związków nietrwałych czy wręcz toksycznych. Rzeczone przetarte dżinsy, których nawet metoda sashiko nie uratuje, trafiły do worka, a worek trafił do kosza. Spokojnie, nie na śmieci, a na ubrania. Tych jest w naszym otoczeniu sporo, choćby w sklepach odzieżowych.
Ale łatwo nie było, bo dżinsy towarzyszyły mi w momentach wspaniałych, od dawna nie były już wyciętymi i zszytymi fragmentami anonimowej bawełny, stały się częścią mnie. Przywiązuję się do ubrań, bo one nigdy nie są oderwane od reszty. Chyba nie mam w szafie ani jednej rzeczy, wobec której byłabym obojętna. Może nie zawsze pamiętam, co robiłam wczoraj, za to doskonale Wam wyrecytuję, co miałam na sobie siedemnaście lat temu o tej samej porze. Tym bardziej trudna jest decyzja, by rzecz podać dalej.
No właśnie: podać dalej. Bo większość, i to jakieś 99% rzeczy, które puszczam w drugi obieg, jest w stanie doskonałym, względnie bardzo dobrym. Dbam o ubrania, szanuję je, bez względu na to, ile kosztowały. Czasem jednak przychodzi moment, w którym już żadne dbanie, żaden płyn do prania, żaden program w pralce czy dobra myśl nie są w stanie ciucha uratować. Po prostu się zużywa. Każdy ma swoją skalę. Gdy zastanawiałam się nad tym, gdzie jest moja, stwierdziłam, że mniej więcej w tym momencie, w jakim znalazły się rzeczone dżinsy. Czyli gdy dana rzecz się dosłownie rozwala i wiem, że nie mogę jej naprawić albo że naprawienie niewiele da. Nie przeszkadza mi sprany kolor, nie przeszkadzaja mi kulki na dzianinie, nawet dziury w dżinsach zdarzają się w odpowiednich miejscach, np. na kolanach. Nie przeszkadza mi też opinia z zewnątrz, bo ubranie ma cieszyć mnie, a nie oczy postronnych świadków.
Tu nieustająco polecam odcinek swojego podcastu o tzw. fashion shamingu.
Wracając do meritum, nad tym końcem przydatności zaczęłam się zastanawiać z jeszcze jednego powodu. Od początku wojny bowiem obserwuję narastające góry ubrań w miejscach dla potrzebujących. Obserwuję i nie dowierzam, bo to, co widzę, momentami przekracza nawet moją, bardzo wyrozumiałą skalę. Żadne działania pomocowe nie powinny być tożsame z czyszczeniem szafy, po prostu. Szczególnie z takim czyszczeniem ostatecznym, bo tak to wygląda. A rozwiązanie jest przecież tak proste. Stawiamy proste pytanie: czy sama chciałabym nosić rzecz w tym stanie? Jeśli odpowiedź nie jest twierdząca, nie powinno być mowy o przekazaniu jej dalej. Koniec. Żadnej dyskusji tu nie ma.
Temat zapewne powróci, na razie ja powracam do codziennych zajęć, zostawiając Was z nową składanką Radia Harel, o której jeszcze nigdzie indziej nie pisałam. Będziecie więc pierwszymi jej słuchaczkami. To muzyka zaskakująca, przy której ostatnio najlepiej mi się pracuje. Współczesna klasyka, daleka od nerwowej atonalności.
Życzę Wam pięknego i spokojnego tygodnia!
Harel