“Proszę pani, proszę pani” - idzie w moją stronę młodziutka osoba i nieśmiało zagaduje. “Ja chciałam tylko spytać, skąd pani ma buty” - wskazuje na Adidasy, w których chodzę na zmianę z Birkenstockami, gdy tylko nie ma śniegu. Odpowiadam więc, że to model Adidas Samba, na co młodziutka osoba stwierdza, że to to ona wie i nie pyta, co to za buty, tylko skąd. Aha! No tak, zapomniałam, że dziś Adidas Samba jest niemal jak Święty Graal, równie popularny, co nieuchwytny.
A zaczęło się niepozornie, w 1950 roku, gdy z okazji mistrzostw świata w piłce nożnej w Brazylii nadano pewnemu modelowi butów (powstałemu rok wcześniej) chwytliwą i adekwatną do okazji nazwę. Bo jeśli Brazylia, to Samba być musi. Model przeznaczony zarówno do gry w piłkę, jak i na co dzień, już wówczas zdobiony trzema ząbkowanymi paskami i na gumowej podeszwie. Fason miał wprawdzie nieco bardziej zabudowany, z czasem jednak ewoluował do tego, który znamy dziś. Bez znaczących różnic.
Zdjęcie: Adidas, rok 2023
Przez długie dekady model Samba pozostawał w tym klasycznym, niebudzącym większych emocji nurcie, ot, najzwyczajniejsze w świecie Adidasy, dobrze się w nich ćwiczy i wygodnie chodzi. Wobec różnych hitów marki, jak choćby efektów współpracy z Yamamoto rozpoczętej w 2003 roku, Samby pozostawały w cieniu, dostępne za grosze w outletach. Potem było tylko gorzej, bo oto na wybiegach pojawiły się gigantyczne sneakersy (wybaczcie słowo, polski odpowiednik - “cichobiegi” - wciąż mnie raczej rozśmiesza, dziś wybieram angielskie zażenowanie): dziękujemy Isabel Marant za wersję z wbudowanym koturnem A.D. 2010 oraz Demnie Gvasalii za powiększenie naszych stóp o co najmniej dwa rozmiary w 2016 roku. Zgrabne i nieduże Samby wydawały się nieadekwatne. To nie była sylwetka, o którą nam chodziło. Im bliżej ziemi, tym miało być bardziej siermiężnie.
Co się zatem wydarzyło, że oto nagle, w 2023 roku model ten stał się tak pożądany? I jeśli w ogóle jest w sprzedaży, to tylko przez kilka minut? I z pewnością nie w cenie, do której przez lata się przyzwyczailiśmy. Tu szczególnie rozmiary damskie, które spopularyzowały, a jakże, influencerki, z Bellą Hadid i Kaią Gerber na czele. Chcesz kupić u źródła? Musisz sobie zainstalować aplikację. Chcesz kupić od dystrybutora? Licz się z ceną rzędu 250€. To może na Vinted? Tu nie dość, że nie masz pewności, czy to oryginał, to jeszcze śpiewają Ci około ośmiu stówek. O co chodzi?
Przeskoczymy sobie do roku 1990, w którym urodziła się Grace Wales Bonner. To bowiem ona jest główną sprawczynią zamieszania. Kto wie, czy gdyby nie jej postać, dziś w ogóle poruszałabym temat tych butów? Grace zajęła się modą zawodowo, ukończyła Central Saint Martins, założyła własną markę, a sporadycznie zaczęła współpracować z innymi. W tym z Adidasem, a dokładniej gałęzią Adidas Originals. W 2020 stworzyła pierwszą kolekcję ubrań i butów, mocno inspirowaną swoimi karaibskimi korzeniami oraz stylem Boba Marleya. Czy Marley nosił Samby? Oczywiście i raczej to żadne deep fake’i, a prawdziwe zdjęcia z lat siedemdziesiątych, bardzo często z boiska, bo Marley w piłkę grać uwielbiał. Swoją drogą doskonale pamiętam swoje towarzystwo licealne, w pewnym momencie lat dziewięćdziesiątych mocno Marleyem zafascynowane, również pod kątem stylu. I te nasze t-shirty i bluzy dresowe z trzema obowiązkowymi paskami na rękawach oraz, oczywiście, odpowiednie buty. Bonner swoją kolekcją poruszyła czułe struny mojego pokolenia, lecz także tym prostym, barwnym przekazem zafascynowała pokolenia kolejne. Zadziałała zasada kontrastu, w modzie aż nadto znamienna. Gdy dany trend osiąga szczyt, wszystko, co jest jego przeciwieństwem, będzie budzić coraz większe pozytywne emocje, dając wytchnienie i świeżość. Spójrzcie na powrót balerinek. Też nie był przypadkowy.
Moja miłość do modelu nie narodziła się trzy lata temu, lecz niemalże trzy dekady temu, natomiast została rozbudzona ponownie przez Instagram - nie będę ukrywać. Gdy w 2021 roku zaczęłam trafiać na skandynawskie blogerki w Sambach, serce znów mocniej zabiło. I tak w roku poprzednim kupiłam sobie czarne Samby może nie za grosze, lecz z pewnością nie za absurd, tylko około dwie stówy. Naprawdę przyzwoicie, jak na dzisiejsze czasy. Wciąż jeszcze jestem lekko zdziwiona małymi stópkami, które wystają spod dżinsów, przyzwyczajona do solidnych kopyt (dosłownie i w przenośni). Z drugiej strony te maleństwa cudownie się komponują z szeroko pojętą klasyką, dając radę i do garnituru (trzy dekady temu nie do pomyślenia), jak i do sukienki w kwiatki.
Czy jednak Samby zasługują na aż taką popularność? Czy nie ma alternatyw? Ciekawostka. W raporcie kwartalnym Lyst, zestawiającym najpopularniejsze i najczęściej wyszukiwane marki oraz modele ubrań i akcesoriów, znalazł się model, którym coraz częściej sobie Sambę rekompensujemy, a mianowicie Adidas Gazelle. Akurat z ich kupnem nie ma (jeszcze) większego problemu, choć pewne kolory są trudniejsze do zdobycia niż inne (i założę się, że znów któraś z influencerek maczała w tym palce). Ostrzegam jednak, że my się tu zapisujemy na listy oczekujących, a Hailey Bieber już pomyka w trampkach Onitsuka Tiger (tak, tych z “Kill Billa”). Mimo posiadania jednego Świętego Graala w garderobie, wolę patrzeć, jak ten króliczek ucieka, niż go skutecznie usidlać.
Z pozdrowieniami,
Wasza Harel
P.S. A gdybyście miały ochotę posłuchać o viralach, odsyłam do tego odcinka mojego podcastu.