Choć jestem pierwsza do krytykowania wszelkich list typu “in vs out”, na fali pewnego rodzaju przekory, z którą radośnie weszłam w nowy rok, postanowiłam nakreślić Wam zjawiska, które podczas najbliższych miesięcy będą przybierać na sile lub wręcz przeciwnie. Trendy te można odnieść do mody lub potraktować znacznie szerzej. Niektóre będą konkretne, inne - dawać pole do luźnej interpretacji. Wierzę księgom (czyt. profesjonalnym badaniom), obserwacjom oraz własnej intuicji. Jeszcze nigdy w kwestiach prognozowania mnie nie zawiodły.
Zdjęcie: Neha Deshmukh / Unsplash
IN
Porządek. Piszę to z bólem jako nieuleczalna bałaganiara. Tymczasem, mimo zeszłorocznych chaotycznych kampanii (choćby Chanel), nasze życie w 2024 winno być ułożone jak w pudełku bento. Układamy w domach i mieszkaniach, układamy w szafach i łazienkach. Minimalizujemy zawartość szaf i półek z kosmetykami. I, siłą rzeczy, układamy sobie też w głowach oraz w listach telefonicznych czy mailowych kontaktów. Nieprzypadkowo książka “Wear It Well” Allison Bornstein trafiła na półki w europejskich księgarniach chwilę przed świętami. To idealny prezent dla tych, które chcą zacząć porządkować swoje garderoby oraz, siłą rzeczy, całą resztę.
Konfrontacja. Ta wynika z punktu pierwszego. Będziemy konfrontować sami ze sobą własny styl, upodobania czy potrzeby. Z innymi natomiast to, na ile im z naszymi wyborami po drodze. Może się okazać, że tak jak dwa rozmiary za mała sukienka, która od lat czeka na efekty naszej nieistniejącej konsekwencji, tak i koleżanka z podstawówki bardziej dręczy niż wspiera. Konfrontować się będziemy z rzeczami naprawdę trudnymi, bo czasy są wyjątkowe. Warto zadać sobie pytanie, ile zależy od nas i co my możemy uczynić w danej kwestii. Drastyczny przykład: nie zatrzymamy wojny, ale dla względnego spokoju możemy sobie przygotować dobrze wyposażony plecak na czarną godzinę. Oby nigdy się nie przydał.
Oszczędzanie. Pieniędzy - wiadomo. Jeśli tylko się da, warto odkładać (czy na koncie, czy w złocie - zapytajcie eksperta). Oszczędzamy też inne rzeczy. Na przykład ubrania. Jak? Dbając o nie i pielęgnując tak, by starczyły na dłużej. Siłą rzeczy to też dobrze robi naszym finansom. Uczymy się naprawiania i w ogóle poszerzamy rzemieślnicze umiejętności. I jeszcze oszczędzamy swój czas, uważnie przyglądając się temu, na co go poświęcamy. Wyłączamy niepotrzebne powiadomienia. Nie zaglądamy do maili po godzinach pracy. Nie scrollujemy rolek na kanapie. Podsumowując, dbamy o zasoby.
Subskrypcje. Czyli treści tylko dla chętnych i zainteresowanych, bez zaśmiecania tym, którzy nie mają na nie ochoty. Newslettery (witam serdecznie), Substack, płatny dostęp do wartościowych tekstów czy nawet podcastów, zamknięte grupy. Zamiast skupiać się na zasięgach, które m.in. wg raportu The State of Fashion 2024 przygotowanego przez Business of Fashion oraz McKinsey & Company, lecą na łeb na szyję i poprawy nie widać, skupimy się na wiernych i oddanych społecznościach. Tutaj marketingowo też można sporo ugrać, o czym uważne firmy wiedzą już od dawna.
Prywatność. I znów. Jedno wynika z drugiego. To niewątpliwy wpływ szybkiego rozwoju sztucznej inteligencji: coraz częściej mamy ochotę się schować w dawno utraconą anonimowość. Niestety, co raz wrzucone do internetu, zostaje w nim na zawsze. Jeszcze niedawno radośnie wrzucaliśmy na otwarte konta zdjęcia z najbardziej osobistych wydarzeń. Dziś coraz częściej się zastanawiamy, gdzie może trafić nasza twarz lub, co gorsza, twarze naszych dzieci. Przy obecnych możliwościach AI - strach się bać. Twarz to tylko jeden z wielu przykładów. I nagle przestają dziwić konta japońskich influencerek, które od lat nie ujawniają swoich tożsamości. Nie przeszkadza to im w dzieleniu się swoim stylem czy miłymi momentami z całym światem. Bez zbędnych konkretów.
OUT
Mikrotrendy. Dobrze już wiemy, czemu służą. I ile by nie miały antropologicznej wartości, koniec końców odsyłają nas do Shein czy Temu, gdzie za grosze możemy znaleźć spełnienie każdego wyzwolonego przez Tiktok pragnienia. Te wszystkie określenia z końcówką “core” bardziej męczą niż inspirują. Co w zamian? Wspomniany powyżej porządek. On daje nam wolność korzystania z własnych zasobów z prawdziwym rozmachem. Bo gdy wiemy, co mamy, znacznie łatwiej się bawić swoim stylem. Bez konieczności uzupełniania szafy w kolejne “hity” z Ali.
Content ponad wszystko. Krótki przykład. Pytam znajomą osobę, co u niej słychać. Ona odpowiada z wyczuwalną pretensją: “Gdybyś oglądała moje Stories, to byś wiedziała”. Moja babcia miała taki zeszyt, w którym co roku zapisywała, kto pamiętał o jej imieninach. Dostawało się albo plus, albo minus. Po dwóch minusach nawet najszczersze życzenia były okupione delikatną nutką żalu. Może nawet trochę słusznie, acz kto próbował się dodzwonić do Barbary dnia 4 grudnia, ten wie, że czasem przez wiele godzin się nie udaje. Babci jeszcze można się wytłumaczyć, na pewno jednak nie należy tego robić przed osobą, która oskarża nas o niedostateczne zaangażowanie w jej media społecznościowe. W 2024 roku, choć z początku może być trudno, warto pozostawić telefon w torebce nawet w najbardziej instagramowych okolicznościach i cieszyć się otoczeniem. Od dawna z radością stwierdzam, że najcudowniejsze spotkania to takie, podczas których zapomniałam o istnieniu komórki. No dobrze, może trochę żal, że nie mam zdjęć, ale kiedyś jakoś człowiek bez tego dawał radę.
Alkohol. Gdy trzy lata temu Bella Hadid zaczęła reklamować bezalkoholowe drinki Kin Euphorics (tym samym dołączając do startupu Jen Batchelor, która rozpoczęła swoje działania pod marką Kin już w 2019 roku), zapisałam ten fakt w notatniku jako początek mocnego trendu, który rozwinie się w swoim czasie. Mamy to. Rok 2024 upłynie nam w towarzystwie najróżniejszych mikstur, niebędących ani lemoniadą, ani kolejną kawą (ani - o zgrozo - szampanem dla dzieci). Drinki bezalkoholowe coraz częściej są stałym punktem barowego menu, powstaje też coraz więcej sklepów oferujących napoje bez procentów, żwawo też raczkują lokalni producenci. To między innymi sklepy Beztrosko czy Warsaw Free Spirits czy nowy biznes Joanny Banaszewskiej, Good Spirits z polską produkcją w Tomaszkowie.
Obserwuję tendencję rezygnowania z picia alkoholu bez drastycznych powodów. Ot, dla lepszego samopoczucia następnego dnia czy zadbania o cerę. Co ciekawe, niepicie spotyka się ze znacznie większym zdziwieniem niż, kolokwialnie ujmując, spożywanie. Mogę na ten temat sporo powiedzieć, może przy najbliższej okazji to zrobię.
Alkohol w ogóle nie ma ostatnio dobrej passy, głośne są sprawy influencerów reklamujących go wbrew przepisom. Marki alkoholowe uciekają się do najróżniejszych akrobacji promocyjnych, łącznie z działaniami charytatywnymi. Nie jest to nic nowego, dinozaurom przypominam słynną “Łódkę Bols”, czyli zaskakujące, lecz jakże częste swego czasu połączenie wódki ze sportem. Nie bawię się tu w moralitety, trend jest silny i w najbliższych miesiącach znajdziecie tego potwierdzenie.
Hate following. Czyli marnowanie czasu na oglądanie kont osób, które nas wkurzają i których nie lubimy. Tak, to ma swoją nazwę… Skoro już bawisz się w podstawówkę i decydujesz kogoś nie lubić, zrób to porządnie i przestań mu zwiększać zasięgi. Wyobraźcie sobie piękny świat bez tych wszystkich pseudo-celebrytów, pseudo-ekspertów czy pato-sama nie wiem co, o których wciąż jest głośno. Dlaczego? Bo sami w to klikamy. Najlepszy argument, by przestać? Patrz: punkt o oszczędzaniu.
I tak symbolicznie rozpoczynamy coś nowego, bo przecież składa się zupełnie przypadkowo, że w naszej galaktyce i na naszej planecie ustaliliśmy pewną datę, której się trzymamy, świętując rokrocznie i obiecując sobie niestworzone rzeczy. Do mody w ścisłym ujęciu będziemy jeszcze wracać. Na razie zostawiam otwartą książkę z tym pierwszym, oby optymistycznie nastawiającym rozdziałem.
Wszystkiego dobrego!
Wasza Harel