Uwaga, wyznaję winy: uwielbiam być opalona. W tych czasach to grzech najcięższy, wszak doskonale wiemy, jak fatalne w skutkach jest wystawianie ciała na działanie promieni słonecznych. Straszy się nas tym słońcem, bo ma nam odebrać młodość i zdrowie, w zamian zostawiając pełno “nieestetycznych zmian”, o poważniejszych dolegliwościach nie wspominając. Z drugiej strony ja bez słońca sobie życia nie wyobrażam, daje mi energię, o której w listopadzie czy grudniu mogę tylko pomarzyć. Czy da się znaleźć równowagę? Nakarmić wilka i uchronić owcę?
Fot. Shifaaz Shamoon / Unsplash
Odkąd pamiętam, używam kremu z filtrem. Nie ma opcji, żebym wyszła na słońce, nie smarując się uprzednio grubą warstwą kosmetyku. I nie mówię o wychodzeniu na plażę, leżak nad basenem czy ogólnie rzecz biorąc wystawianiu na światło słoneczne w celu zmiany odcienia skóry. Mówię o każdorazowym wyjściu z domu w dzień, nawet zimą. Czy ta dyscyplina uchroniła mnie przed przebarwieniami? Podam smutną wiadomość: nie. Natomiast wolałabym sobie nie wybrażać, co by było, gdybym filtrów nie stosowała. Tu stara nudziara Harel napisze to co zawsze: zmiany są nieuchronne, a skóra będzie się zmieniać, nawet jeśli całe życie spędzimy schowane pod łóżkiem.
Zdawała się o tym nie wiedzieć pewna specjalistka, która skrzyczała mnie z góry na dół, gdy zbadała moją cerę i stwierdziła, że sama jestem sobie winna i jeśli nie zacznę regularnie smarować się filtrem, niewiele mi pomoże. Filtrem z jej gabinetu, rzecz jasna, w cenie… hmmm… nieco wyższej niż filtry, które kupuję od circa 1996 roku, a które wcześniej aplikowała mi mama. Na nic wyjaśnienia, że ja stosuję, że dbam, że nie wychodzę bez… Zaczęło się regularne straszenie, o którym pisałam nie raz. Remedium, oprócz zestawu kosmetyków w cenie porządnej wycieczki, był pakiet zabiegów na twarz w cenie kilku porządnych wycieczek. I wiecie co? Ja bym się chętnie zdecydowała, z pewnością jednak nie u pani, która obrała sobie strategię zastraszania kobiet utratą młodości. Nie ze mną te numery.
Wracam jednak do słonecznych przyjemności. Bo jedno to filtry, a drugie - czas na opalanie. Czy w 2023 roku ktokolwiek ma chwilę, by bezczynnie się zrelaksować na wygodnym leżaku? Smętne pytanie retoryczne, sprawdzałam i naprawdę nie da się pracować i opalać jednocześnie. Szybka akcja, którą roboczo nazywam “podświetlaną trumną” (czyli, bardziej potocznie, solarium) odpada ze względów wielu, pomijając już nawet zdrowie fizyczne, zahaczając o komfort psychiczny czy po prostu mijanie się z celem (nie mam pojęcia, czy lampy zapewniają jakąkolwiek dawkę witaminy D). Wspomnianą w nawiasie witaminę łapię, jeżdżąc codziennie rowerem. Ale kolor od dawna zapewniam sobie… samoopalaczem. I od lat jest to dokładnie ten sam produkt: balsam brązujący firmy Mokosh. Pisałam o nim w tym tekście na blogu, myślę, że wyczerpująco.
Gdy opalenizna jest potrzebna od zaraz, sięgam po Superstar Beauty Balm Resibo. Tu warto dać mu czas na przeschnięcie, żeby nie brudził białych ubrań. Jeśli to robi, to minimalnie. Zazwyczaj stosuję jako bronzer na twarz oraz szybkie wyrównanie koloru na nogach. Dla bardziej dyskretnego koloru polecam wersję Mastertouch. Ten to czasem nawet zamiast podkładu sobie aplikuję, bo daje lekki kolor i pięknie rozświetla. Od zeszłego sezonu jestem fanką samoopalacza Hagi, który przenosi mnie jakieś dwadzieścia lat wstecz, a to za sprawą świecących drobinek. Sprytne, bo dzięki drobinkom dobrze wiem, gdzie go nałożyłam. Z czasem skóra się przyciemnia, a blask jest jeszcze bardziej na niej widoczny. Zapach samoopalacza? No jest, nie da się go uniknąć. Szybko znika, tyle dobrego. A poza tym na starcie jest przykryty przyjemną korzenną pomarańczą.
Jeśli chodzi o filtry na twarz, po wielu próbach doszłam do wniosku, że najlepiej mi służą kosmetyki apteczne. A najbardziej leciutki, acz bardzo skuteczny fluid Vichy Capital Soleil UV-Age Daily SPF 50+. Występuje w dwóch wersjach: bezbarwnej i beżowej, dostosowującej się do koloru skóry. Obydwie będą dobre jako baza pod podkład, nie rolują się, dobrze współgrają z każdą kolejną warstwą. Bardziej siermiężne, bo bielące skórę, będą kremy Umbra Sheer™ Physical Daily Defense Drunk Elephant czy Phenome Protective (tu mam dla Was zniżkę, obowiązuje do końca roku na hasło “harel” na wszystkie produkty Phenome, oprócz zestawów oraz tych już przecenionych - nie mam z tego żadnego zysku, to taki bonus dla Czytelniczek pozostały z mojej niedawnej z nimi współpracy). Tu już czuję na twarzy mocną blokadę, odpowiednio cierpliwie wsmarowane nie zostawią białego koloru. Pod podkładem zdarza im się czasem rolować, zależy od dnia, kondycji mojej skóry itd.. Wolę wtedy zrezygnować z podkładu, niż z filtra, wiadomo.
I w takiej równowadze sobie pozostaję, marząc o świecie, w którym miałybyśmy mnóstwo czasu na wylegiwanie się w słońcu oraz w którym to słońce nie byłoby aż takim zagrożeniem, jakim jest obecnie. Chrońmy się, drogie Panie (i drodzy Panowie), nie tylko dla urody, ale przede wszystkim dla zdrowia. Bo urodę można sobie poprawić, z tym drugim bywa nieco trudniej, bo wypełniacza ze zdrowia nie da się wstrzyknąć w żadną “niedoskonałość”.
Z prawie wakacyjnym pozdrowieniem,
Wasza Harel