Nie przegap!
Tknęło mnie dziś rano, na spacerze z psem. Idę sobie spokojnie, jest mi ciepło, pies ma się całkiem nieźle, zaraz śniadanie i praca w najlepszym, bo domowym biurze. Czeka na mnie mąż z kawą, wprawdzie zepsuł się młynek i to tak nieodwracalnie, ale trudno, może nawet dziś kupimy nowy. Może przed pracą przejrzę sobie jeszcze trochę magazynów o modzie, które zbieram po świecie (chwała sklepom internetowym wydawnictw), ot tak, dla rozrywki albo nawet inspiracji do nowych tekstów, choć staram się nie pracować 24 godziny na dobę i przeglądać kolorowe obrazki bez przymusu zrobienia z nich zawodowego użytku. A jest co oglądać, letnie pokazy były znakomite. Mogę też włączyć radio i posłuchać, co się dzieje wokół, nie spodziewając się cudów, ale też skupiając się na słowach mądrych i odpowiedzialnych ludzi (mój faworyt: internetowe radio 357).
Mam cudownych bliskich, a większość z nich, nomen omen, naprawdę blisko. Dziesięć minut samochodem, jeśli nie ma korków. Albo dwie ulice dalej. Z tym, który wyjechał z Polski, prawie codziennie rozmawiam przez godzinę (pozdrowienia dla Pana Redaktora). Telefon działa doskonale, czasem coś się urwie, ale nie tracimy łączności. Internet mam wystarczająco szybki.
Gdy chcę gdzieś dojechać, wsiadam na rower. Gdy jest zimno, korzystam z komunikacji miejskiej. Gdy lodówka świeci pustkami, idę do sklepu, w którym mogę wybierać do woli. A gdy mi się nie chce, a czas nie nagli, zamawiam przez internet. Na półkach pełno książek - wiele przeczytanych, ale wiele też czeka na swój czas. Uwielbiam ten widok. Nigdy nie jest wyrzutem sumienia, lecz zawsze obietnicą. I jeszcze ubrania: moje ukochane, spośród których codziennie mogę wybierać. Czy chcę spędzić dzień w szerokich dżinsach czy może w sukience w kwiatki? Czy dziś wychodzę w kurtce z kapturem, czy jednak stawiam na jasny wełniany płaszcz? Brakowało mi czerwonej czapki w paski, to ją sobie ostatnio zrobiłam.
Być może dziś będę miała tyle roboty, że nie zdążę nic ugotować. Luz, zamówię lunch z knajpy obok. A nawet jeśli nie będę nigdzie wychodzić, umaluję się szminką, "hitem blogerek", bo skusiłam się i faktycznie jest fenomenalna. Wysuszę włosy, doprowadzę je do względnego ładu elektryczną lokówką i po sprawie. Mam wspaniałą pracę, a nawet kilka. Każda z nich spełnia moje marzenia. Jestem zawodowo związana z tym, co kocham najbardziej i realizuję się, ciesząc, że przy okazji sprawiam tym radość innym. Wczoraj kończyłam pierwszy etap pewnego dużego projektu. Umalowana, uczesana, przed obiektywem i kamerą pozowałam i opowiadałam, co to będzie. Za tydzień Wy też się dowiecie, tak swoją drogą. To coś, z czego jestem bardzo, bardzo dumna.
A po godzinach dobry film albo serial. Telewizji jako takiej od wielu lat nie oglądam, zadecydowało zepsute gniazdko antenowe. Żadna strata, mam serwisy streamingowe, zaległy dokument o produkcji "And Just Like That" , wszystkie sezony "Domu z papieru" (wiem, trudno uwierzyć, że jeszcze tego nie widziałam, ale "Breaking Bad" też oglądałam po niemal dekadzie od premiery). Będziemy sobie siedzieć na kanapie, jeść dobre rzeczy, pies będzie wpatrywał się w każdy kęs głodnymi oczami, a może też zacznie się gapić w ekran, co uwielbiamy, bo jej reakcje na filmowy ruch są niepowtarzalne (przy okazji mamy dowód na to, że Wes Anderson w "Wyspie Psów" naprawdę dobrze oddał psią choreografię).
Co rano w powietrzu czuję coraz wyraźniej zapach wiosny. Przedostaje się nawet przez lekki przymrozek. Światło też się zmienia, dzień się wydłuża. Choć od zawsze odpowiadam, że moją ulubioną porą roku jest lato, przedwiośnie ma w sobie coś najpiękniejszego. Może chodzi o nadzieję a może po prostu o powtarzalność i przewidywalność. Bo to drzewo, które codziennie mijam rowerem, co roku mniej więcej o tej samej porze zakwitnie.
Mam to wszystko. I dużo, dużo więcej. Napisałam o rzeczach najprostszych i najzwyczajniejszych. O takich, które łatwo można przegapić, bo bierze się je za oczywiste. Każdy z nas je ma i, podejrzewam, każdy podchodzi do nich podobnie. Ale ostatnio myślimy zupełnie o czymś innym. I skupiamy się na tematach odległych, na które mamy minimalny wpływ, jeśli w ogóle. Są ludzie, którzy w kilka chwil stracili wszystko to, o czym dziś napisałam. I aby znów znaleźć się w tej zwyczajnej, prostej sytuacji, będą potrzebować wielu lat. A niektórzy nigdy jej nie odbudują. Staramy się im pomagać na różne sposoby. Jedni mogą więcej, inni prawie nic. Ale nie znam ani jednej osoby, która siedziałaby dziś z założonymi rękami. Bacznie śledzimy kolejne informacje o sytuacji naszych ukraińskich sąsiadów. Są to najczęściej wiadomości bardzo złe, tragiczne, załamujące. "Nie o ciebie teraz w tym wszystkim chodzi" - widzę coraz częściej taką wiadomość do tych, którzy decydują się głośno mówić, że jest im ciężko, choć przecież teoretycznie są w stabilnej sytuacji. Pewnie, że nie o mnie chodzi ani nie o Was, tylko o Nich. Pewnie. Nikt z tym nie dyskutuje.
Ważna jest inna rzecz. Żebyśmy w każdej chwili pamiętali, jak wiele mamy i jak bardzo jest to kruche. Ważne, żebyśmy nie przegapili, ile dobrego nas otacza. Jak nam wygodnie. Jak ciepło. Jak komfortowo. Wciąż możemy podejmować decyzje, co dziś na obiad, gdzie wybierzemy się w weekend i które buty włożymy na kawę z przyjaciółką. Wciąż możemy zadzwonić do bliskich. Zrobić sobie gorącą kąpiel. Oddać rower do serwisu. Mamy w swoich rękach czas i możemy z nim robić to, co uznamy za słuszne. Jedyna sprawa: on do nas nie wróci. Bez względu na to, czy poświęcimy go na spacer z psem po pachnącym parku, czy na przeglądanie hejterskich kont na Instagramie na przykład i pasjonowanie się bezowocnymi awanturami. To będzie to pięć, dziesięć czy piętnaście minut, które bezpowrotnie komuś oddamy. Minuty naszej cennej, komfortowej rzeczywistości, która nigdy nie była oczywista, choć zawsze ją za taką uznawaliśmy.
Dziś ten czas jest szczególnie ważny, bo możemy go oddać tym, którzy stracili swobodę dysponowania swoim życiem. Nie musimy być produktywni przez całą dobę, ale polecam gorąco skupienie na rzeczach wartościowych. Nawet jeśli to będzie udostępnienie czyjegoś apelu o pomoc (byle ze sprawdzonego źródła). Ile to zajmie? Pięć sekund? A może wolontariat w punkcie recepcyjnym przez czas znacznie dłuższy? Bez względu na to, ile czasu poświęcimy potrzebującym, ani przez chwilę nie zapominajmy o naszej, naprawdę dobrej sytuacji. Sama staram się nie narzekać, jak jest beznadziejnie, bo, szczerze mówiąc, u mnie wszystko ok.
Ostatnia rzecz: ja tu nie zabraniam nikomu odczuwać niepokoju, znużenia, beznadziei itd. Ja tu nie neguję tąpnięć psychicznych, które dotykają coraz więcej osób, bez względu na sytuację materialną chociażby. Dzielę się z Wami tym, co dziś rano w zaskakujący sposób zaczęło mi pomagać. I mówię sobie: nie przegap! Na sytuację na świecie nie masz wpływu. Na to, co w domu, jak najbardziej. Trafiłam kiedyś na takie słowa, że dany problem nie musi być naszym problemem, ale może być naszym zmartwieniem. Martwimy się, to naturalne. Ale próby rozwiązywania cudzych problemów to nieustająca frustracja. Co zresztą doskonale widać wokół.
Działajmy, ile możemy. Zbierajmy siły. Pomagajmy. I nie przegapiajmy dobrych momentów, zwłaszcza z bliskimi. I nie miejmy z ich powodu wyrzutów sumienia.
Wasza Harel