Myślałam, że jestem piękna
Co nieco rozważań "harelocentrycznych". Bo wiecie co? Od momentu, w którym zorientowałam się, czym jest lustro, spoglądam w nie i niezmiennie stwierdzam, że to, co widzę, ogromnie mi się podoba. Początkowo to było oczywiste, nawet się nad tym nie zastanawiałam. Odbicie było... mną, po prostu. Jak mogłabym chcieć widzieć tam kogoś innego? Oczy - ni to szare, ni to zielone. Nos - zwyczajny, jak to nos. Usta - zazwyczaj na widok w lustrze uśmiechnięte. Sylwetka - znów, po prostu moja. Fryzura - tu dość szybko odkryłam moc nożyczek i ostrzegam: pilnujcie swoje dzieci, bo realizacja grzywki "na Grażynę Torbicką" może okazać się spektakularną porażką. Ale też szybko się nauczyłam, że włosy odrastają. Brwi też odrastają. I raczej nie ma takich błędów, których nie dałoby się naprawić. Przynajmniej czynionych w warunkach domowych.
Z biegiem lat odbicie wciąż było moje, lecz coraz częściej z zewnątrz słyszałam, że wcale nie jest takie, jakie powinno być. Raz koleżanka w podstawówce zatroskana skrytykowała mój nos - że jest, cytuję "za szeroki". Później usłyszałam, że "takie jasne rzęsy trzeba malować, od razu ci się oko otworzy". Okazało się też, że "jak się ma tyle włosów, to trzeba je spinać". Oraz że "w sumie to masz dziwne proporcje". Bywałam też "szczypiorkiem" (że za chuda), "przysadzista" (że za gruba), miewałam "takie strasznie blade nogi" oraz "miałam czym oddychać, masakra". Ach, jeszcze dobre rady: "nie chciałabyś usunąć tego nieestetycznego pieprzyka z twarzy?" czy też "kochana, ale paznokcie mogłabyś sobie zrobić". Szczytem była sytuacja, w której praktycznie obca mi kobieta zaczęła... tak, wiem, szok, poprawiać mi makijaż i ścierać "tani tusz do rzęs, bo drogie się nie obsypują, zainwestuj w siebie". Ach, zapomniałabym, mój uśmiech też się nie spodobał parę razy, bo mam jeden mleczny ząb, który burzy idealną klawiaturę siekaczy. I też usłyszałam, że "w twoim zawodzie powinnaś to ogarnąć". No tak, nie mogę pisać o modzie z nieukorzenioną lewą czwórką, wiadomo.
Opresją dwudziestego pierwszego wieku okazał się dla mnie retusz. Co jakiś czas biorę udział w jakiejś sesji zdjęciowej. A to na potrzeby jakiegoś projektu, a to do reklamy, okładka wciąż jeszcze przede mną (he he). I zawsze proszę: nie retuszujcie mnie. Dziś już częściej jestem słuchana, choć też zdarzają się kwiatki, na które nie mam siły, ale kiedyś? Kiedyś uparcie zwężano mi twarz, likwidowano cienie pod oczami oraz wszystkie pieprzyki. Miewałam nienaturalnie wielkie oczy, usunięty drugi podbródek, zmieniony kształt policzków, powiększone usta. Dlaczego ja, taka jaka jestem, okazywałam się niewystarczająca? O co tu chodzi?
Ja tu się śmieję, bo dostałam od losu pewność siebie, nad którą nie musiałam pracować. I zawsze reagowałam na wszelkie tego typu uwagi czy działania co najwyżej podniesionymi brwiami (a wtedy "marszczy mi się czoło, które powinnam maskować grzywką"). I robiłam dalej swoje, byłam dalej sobą, bo poczucia wartości nie czerpię z zewnątrz. Tego by brakowało...
Natomiast w życiu nie przyszłoby mi do głowy, żeby dyskutować z wyglądem innej osoby albo wręcz mówić jej, co powinna zrobić. Nikt nie pyta - Harel nie odpowiada. A jak ktoś pyta, czuję się niezręcznie, bo przecież jak mogłabym decydować za kogoś? W sumie nie tylko temat wyglądu tu pasuje.
Internet jest genialnym przykładem odpowiedzi, które przychodzą bez pytania. Rad, o które nikt nie prosił. Sugestii, na które nikt nie czeka. Człowiek myśli, że jest piękny albo że po prostu jest ok, ale codziennie może się dowiedzieć, że wcale nie. Używa złego cienia do powiek, źle trzyma dziecko, jest na złej diecie i ma złą smycz dla psa.
I jak tu nie zwątpić?
Odpowiedź jest prosta: nie budować siebie opiniami innych. Realizacja... hmmm... bywa trudniejsza niż sama odpowiedź. I pisze to Wam osoba, która naprawdę nie ma w tym względzie problemu. A i tak słyszy: "Gdybyś NAPRAWDĘ siebie lubiła, to byś tyle o tym nie pisała".
Cóż... Do tematu wrócimy, nie ma innej opcji.
A na razie życzę miłego tygodnia!
Harel