“Na siebie” - mówi uczestnik teleturnieju “Jeden z dziesięciu”, by śmiało przejąć wszystkie pytania. Te słowa mi brzmiały żartobliwie nie raz, gdy zabierałam się do rozpisania tegorocznego prezentownika. Bo te zwykle powstają z myślą o innych, niekoniecznie zdefiniowanych. Ot, coś dla wielbicielek filmów kostiumowych, dla psiarzy, dla młodych mam albo dla prawdziwych boomerów. I bardzo dobrze, chwała wyobraźni ich autorów. Tym razem jednak postanowiłam napisać tekst… dla siebie. Przewrotnie, od razu zaznaczę. Po prostu wspomnę tu dziś o wszystkim, co mnie w mijającym roku zachwyciło i co chętnie dostałabym w prezencie, by owe zachwyty kontynuować. Być może zainspiruje to Was do sprawienia komuś świątecznego prezentu, a może zapiszecie sobie na później, by uniknąć dylematów urodzinowych, rocznicowych czy każdych innych. Lub, wzorem Harel, pomyślicie o sobie.
Zdjęcie Kari Shea/Unsplash
Na pierwszy ogień podsunę Wam kilka miejsc (stacjonarnych i online), w których zawsze znajdziecie dobre prezenty, bez względu na preferencje osoby obdarowywanej. Sprawdzone przeze mnie, niezawodne od lat, prowadzone przez ludzi z miłością i zaangażowaniem.
Escribo - dla miłośników i miłośniczek papieru oraz wszystkiego, co z papierem związane. To dzięki nim poznałam japoński notes Traveler’s Notebook, z którym nie rozstaję się od 2016 roku. Japonii jest tam znacznie więcej, od piór wiecznych po urocze naklejki, piórniki i torby. Asortyment wciąż zaskakuje czymś nowym, bo i właściciele na laurach nie spoczywają. Stacjonarnie działają w Katowicach przy ulicy Plebiscytowej 17.
Rzeczownik - kolejny papierniczy raj. W tym sklepie czuję się jak dziecko. Notesy i piękne kartki okolicznościowe, cudowne papiery do pakowania, rzeczy do domu, ceramika oraz wybór książek dla dorosłych i dla dzieci. Rozbraja dział Kocie Rzeczy poświęcony… tak, zgadliście, kotom. Są nawet pieczątki. Sklep stacjonarny znajdziecie w Warszawie przy ulicy Poznańskiej 23.
Kyosk - to tutaj poznawałam skandynawskie marki, tutaj podejmowałam decyzje, by wstrzymać się z szaleństwem w sieciówkach i odłożyć na pierwszą sukienkę Rodebjer. Tu kupuję spinki do kolekcji oraz magazyny o modzie. Tutaj też przychodzi mój szanowny mąż, gdy nie wie, co mi podarować, a najwspanialsze kobiety pod słońcem doskonale podpowiadają. Online wybór jest ogromny, natomiast stacjonarnie znajdziecie znacznie więcej, szczególnie historii tematycznych, teraz związanych ze świętami. Zapraszam do Warszawy na ulicę Koszykową 1.
Lui - moda i dom. W największym skrócie. Staranna selekcja marek polskich oraz zagranicznych. Jeśli właśnie polujecie na któryś z modeli marki Atomy, bardzo możliwe, że właśnie tu dostaniecie go od ręki, bez listy oczekujących. Podobnie z torebkami The Mar w najróżniejszych kolorach czy bestsellerowymi Naghedi z tekstylnej plecionki. Stacjonarnie sklep działa w Warszawie pod dwoma adresami: Mokotowska 26 i Mokotowska 33 (naprzeciwko siebie).
Tajfuny - księgarnia i wydawnictwo przybliżające literaturę Azji Wschodniej. Najpiękniej wydane polskie przekłady oraz wybór książek w innych językach od literatury pięknej po wydawnictwa kucharskie. Japońskiej kuchni uczę się dzięki książkom z Tajfunów właśnie. Ostrzegam, jest sporo ciekawych książek o modzie, w tym zbiór felietonów Murakamiego o… jego ulubionych t-shirtach. Księgarnia działa w Warszawie przy ulicy Chmielnej 12 oraz w Krakowie przy Augustiańskiej 5.
A teraz pora na konkretne hity roku 2023. Kolejność przypadkowa, kategorie - wręcz przeciwnie. W pewnym momencie wartości w życiu się porządkują.
Aby było ciepło
Mogłabym być światową ambasadorką zapewniania sobie komfortu cieplnego. Ciepło łączę ze zdrowiem. A zdrowie - wiadomo, lepiej z niego nie rezygnować, jeśli ma się wybór. Jakim cudem chodzę zimą w lekkiej koszuli i piżamowych spodniach, jeśli tak mi na tym zależy? Odpowiedź pojawiła się dawno temu na blogu, a lekko ponad dziesięć lat temu skonkretyzowała. Polecałam bieliznę narciarską pod zwykłe ubrania, na co dzień. A dziś polecam ubrania termiczne Uniqlo HeatTech i naprawdę nie wyobrażam sobie życia bez nich. Mają różny stopień ocieplenia, od lekkich, acz skutecznych, po siermiężne, niestraszne nawet w siarczysty mróz. Jest to jedyna opcja w mojej szafie, w której dopuszczam dodatek akrylu. Tylko ze względu na technologię, która mi się najlepiej sprawdza w użytkowaniu. Ale…
Jeśli wolicie materiały naturalne, odsyłam z Japonii prosto do Polski, gdzie działa marka Love on the Snow. To bielizna z wełny merino, cieniutka, dopasowująca się do ciała. Szczególnie lubię ich body, zarówno do noszenia pod spodem, jak i w roli topu, bo zdarzają się modele przepięknie zdobione koronkowymi wstawkami.
Love on the Snow oprócz sklepu online jest też dostępne stacjonarnie, m.in. w warszawskim butiku przy ul. Kłopotowskiego 11. A tam, na wieszakach obok wiszą genialne, również polskie kurtki puchowe marki Fluff. To propozycje dla całej rodziny, z czworonogami włącznie. Wyposażone w różne praktyczne patenty (jak wewnętrzne szelki, przydają się na nartach) są jednocześnie ładne i nie narzucają estetyki sklepu sportowego (z całym szacunkiem).
Jeśli komfort cieplny, to oczywiście sweter. Najlepiej niegryzący - ostatnio rzadziej wybieram te szorstkie, z dodatkiem moheru, stawiając na wełnę z merynosa lub kaszmir. Wystarczy, że świat bywa szorstki, niech sweter bezpiecznie otula. W szafie mam wełniane modele Uniqlo czy COS, najbardziej jednak lubię dwie polskie marki: B Sides i Minou Cashmere. To już poważniejsze wydatki, nie przeczę, płacimy jednak za jakość - gwarantuję długimi latami korzystania z tych ubrań. Jeśli nie sweter, to dodatki. W B Sides wyraziste czapki dziane grubym ściegiem i szaliki do kompletu lub delikatniejsze, kwadratowe chusty. W Minou - czapki, szaliki, rękawiczki oraz to, od czego marka zaczynała: kaszmirowe tkane szale. Dostępne są karty podarunkowe lub płatności na raty.
Elegancja powróciła w najlepszym stylu. Mowa o Dianie Jankiewicz, projektantce, która już dziesięć lat temu zasłynęła doskonałymi konstrukcjami płaszczy. Po przerwie wróciła na nasz rynek (i nie tylko nasz) z płaszczami, marynarkami oraz szalikami. Te ostatnie warto rozważyć w kwestii prezentu. Są z tej samej tkaniny co płaszcze, “robią” całą stylizację, chciałoby się rzec.
Można jeszcze dać sobie szansę z całkiem innej strony i nauczyć się dziergać samodzielnie. W tym pomaga Konturek - znajdziecie u niej zarówno darmowy kurs dziergania, jak i zestawy do nauki robienia na drutach. Zaczyna się od prostego szalika, a potem - uwierzcie - śmigacie z czapkami i swetrami. W jej sklepie można kupić karty podarunkowe różnej wartości - to doskonały prezent dla kogoś bliskiego, o kim wiecie, że ma w planach taką naukę. Czemu by jej nie ułatwić?
Aby było wygodnie
Podstawa komfortu każdego dnia od rana do wieczora? Dobrze dobrana bielizna. Taka, o której się nie myśli, a dzięki której każde ubranie lepiej się układa. Rok 2023 to była dla mnie udana współpraca z marką Chantelle, polecałam Wam przy tej okazji nie jeden świetny model stanika, a informacje zwrotne od Was utwierdzały mnie w przekonaniu, że podjęłam dobrą decyzję. Czy byłabym w stanie na koniec roku wybrać jeden hit tej marki? Starałam się na różne sposoby, wychodzą co najmniej trzy modele, każdy z innego powodu.
Day To Night - klasyk klasyków. Przez całe życie nie dostałam tylu komplementów, szczególnie od kobiet, co w ostatnich miesiącach, gdy zakładam go na siebie. Na sklepowym wieszaku niepozorny, może wręcz wydać się zbyt mocno zabudowany. A to właśnie ta konstrukcja pozwala uzyskać super naturalny kształt piersi. Robią się kształtne i przyjemnie zaokrąglone.
Pure Light - stanik, którego nie ma. Jest tak leciutki, że trudno uwierzyć w jego skuteczność. Trzyma natomiast doskonale i przepuszcza powietrze, co jest szczególnie ważne latem. Wspominałam o nim przy okazji newslettera o upałach. Obecnie nie wyobrażam sobie wakacji bez niego.
Norah - koronki to jest zwykle rzecz dość wyczuwalna, wszak na tym ich urok polega. W przypadku tego modelu koronka jest mięciutka i elastyczna na tyle, by nie odznaczać się pod ubraniem ani trochę.
Polecam też całą linię Soft Stretch, w której chadzam od momentu premiery, czyli od wielu lat. Jeśli wolicie przymierzyć, a zawsze warto dobrze poznać swój rozmiar, możecie się udać do sklepu stacjonarnego. Ich listę znajdziecie tutaj.
Aby było pięknie
Kosmetyki - niebezpieczny temat! Mówi to Wam posiadaczka ponad dwudziestu szminek w tym samym kolorze… Sama chętnie wkładam pod choinkę pomadkę Clinique Black Honey, bo ona faktycznie pasuje każdemu. Ostatnio pojawił się inny, jaśniejszy odcień oraz opcja w błyszczyku. Na razie zostaję przy klasyce, jak będę miała okazję wypróbować, na pewno się podzielę.
Drugim hitem roku z Clinique jest tusz do rzęs Lash Power™ Mascara
Long-Wearing Formula. Nie wiem, na czym to polega, ale siedzi na rzęsach cały dzień, a potem daje się zmyć ciepłą wodą. Czegoś tak dobrego nigdy wcześniej nie miałam.
Mistrzostwem świata (które w dodatku nie uczula moich wrażliwych oczu) okazał się, cytuję: “wielozadaniowy tint Freestyle” w odcieniu Rise marki Bodyshop. Kolory są różne, matowe i świetliste, niektóre lepsze do policzków i ust, inne - jak wspomniany -do powiek. Całkiem nieźle sobie radzi tusz do brwi z tej samej serii. Czy może konkurować z kultowym Glossierem? Może. A propos Glossiera, to już wysyła do Polski. Jeśli jednak planujecie zamawiać coś na święta, zacznijcie w październiku. Moje zamówienie z Black Friday wciąż w drodze…
Rok 2023 pachniał u mnie wiśnią prosto z amerykańskiego deseru, czyli Bohoboco Wet Cherry Liquor. W ogóle Bohoboco ma intrygujące propozycje zapachowe, dalekie od banału, zahaczające czasem o tematy zupełnie nieoczywiste (jak marchewka na przykład - kolejny ciekawy, warzywno korzenny bukiet: Wild Carrot Oud). Dla niezdecydowanych powstał Discovery Set, czyli zestaw próbek czternastu zapachów marki.
A jesienią zapach zmienił się na bardziej ziemisty, drzewny i egzotyczny za sprawą pierwszych perfum Ani Kuczyńskiej. Terra, czyli Ziemia, to formuła naturalna, botaniczna, w formie olejku, zamknięta w niedużej butelce z dozownikiem - kulką. Dla mnie to zbiór wspomnień: od pierwszych wizyt w butiku Ani, który zawsze pięknie pachniał, przez licealną fascynację olejkiem patchouli, aż po czas całkiem współczesny, w którym - o ile tylko do tego dojrzejemy - odchodzimy od sztuczności.
Pielęgnacja to oczywiście Drunk Elephant. Znów: ceny są mało atrakcyjne. Efekty za to usprawiedliwiają ustaloną wartość produktów. Gdybym miała wybrać jedną rzecz na początek, byłby to Protini™ Polypeptide Cream. Stosuję go od momentu pojawienia się marki w Polsce i nie chcę już żadnego innego. Dlaczego? Szczerze: nie wczytywałam się w skład, nie brałam udziału w dyskusjach na forach poświęconych urodzie, po prostu mam po nim piękną, nawilżoną cerę i jeśli się starzeję, to chyba bardzo wolno, bo nie widzę. Niedawno pojawiła się u nas w sprzedaży nowość: B-Goldi™Bright Drops - kropelki rozświetlające. To kolejny po kropelkach brązujących i różujących (tak się mówi?) kolorowy kosmetyk od Drunk Elephant. I zapewne kolejny, który będzie natychmiast znikać z półek. Wcale się nie dziwię. To są bardzo wydajne rzeczy, dodam tylko.
Jeszcze jeden polski akcent: tegoroczna nowość, czyli pomadka Annabelle Minerals. U Harel w kosmetyczce w odcieniu Coconut, przywodzącym na myśl charakterne lata dziewięćdziesiąte. Kolor buduje się stopniowo, więc można się malować bez lusterka (sprawdziłam). Rzecz nie wysusza ust, a wręcz przeciwnie. Noszę w kieszeni w roli pomadki nawilżającej.
Ponieważ - jak rzecze podtytuł - święta to jedynie pretekst, a wspomniane pomysły będą działać przez cały rok, umówmy się, że będę do Was wracać z kolejnymi częściami tego cyklu. Gwarantuję, że się nie zestarzeje, chyba że marki postanowią wycofać swoje produkty. Mam nadzieję, że tak się nie stanie.
Aby było miło.
Miło i energetycznie. Odkryciem roku jest dla mnie Wild Hill Coffee - marka polska, kawa zagraniczna i organiczna. Od momentu spróbowania innej nie piję. Dodam, że odmówiłam im płatnej współpracy, bo wolałam po prostu kawowy abonament. Tutaj, podobnie jak w przypadku perfum, możecie zamówić zestaw testowy. Wg mnie to genialny pomysł na prezent. Więcej o marce pisałam na blogu, kto chętny, zapraszam.
I już ostatnia sprawa. Dołączyłam do aplikacji Threads, tu znajdziecie moje konto. O co w niej chodzi i czy koniecznie musicie ją sobie instalować?
Zdjęcie: Photo by Viralyft on Unsplash
Pokrótce: to narzędzie do mikroblogowania, coś na kształt dawnego Twittera. Ciekawostką jest punkt regulaminu jasno zabraniający tam działań komercyjnych. Na razie widzę chaos, postanowiłam więc nastawić się tylko i wyłącznie na nadawanie. Co nadaję? Moje konto na Threads będzie źródłem najciekawszych i najważniejszych informacji o modzie z całego świata. I - co bardzo ważne - nie będzie dublować treści z moich innych platform. To z szacunku dla Waszego czasu. Jeśli zdecydujecie się mnie obserwować, możecie być pewne i pewni, że nie będę się powtarzać. Same wartościowe informacje, słowo.
A jak w ogóle ugryźć Threads? Ponieważ przyglądam się apce od samego początku, gdy tylko weszła do Polski, miałam na nią konkretny plan. Wam radzę to samo. Nie błądźcie, nie piszcie byle czego. Podejdźcie z rzeczonym szacunkiem. Czas to obecnie ogromna wartość. Tym większa, że wreszcie zaczęliśmy sobie z tego zdawać sprawę. Choć każdy swój kanał nadawczy prowadzę inaczej, do wszystkich mam jedno podejście: wyobrażam sobie, czego oczekuję po danej platformie i sama sobie spełniam te oczekiwania. Blog powstał z mojej chęci czytania o modzie w innych kontekstach niż te z magazynów. Nie miałam gdzie czytać - sama zaczęłam pisać. Instagram - z chęci poznawania nowych lokalnych marek, pięknych miejsc i zakulisowych historii. Nie miałam gdzie szukać - sama zaczęłam zbierać informacje i robić zdjęcia. I tak dalej. Po Threads spodziewam się dużej porcji wartościowych treści. Zamiast szukać takich kont, założyłam własne, na które serdecznie Was zapraszam.
Tyle na dziś. Myślę, że rozmiar tego newslettera rekompensuje jego ostatnią częstotliwość. Cierpię na to, co wszyscy, czyli niedobór czasu. Podobno da się tym jakoś zarządzać, może w przyszłym roku spróbuję. Ha. Ha. Ha. Zatem czasu Wam życzę i przyjemności w tych szarych grudniowych momentach!
Harel