Główni gracze
Dziś, zgodnie z obietnicą złożoną na Instagramie, podzielę się z Wami ujęciami z lustra - niektóre były publikowane, inne czekały cierpliwie na wirtualnej telefonicznej rolce. Nie ma tu przypadków. Ponieważ dość regularnie dokumentowałam, co miałam na sobie w ostatnich miesiącach, w efekcie niejako ubocznym napisała się opowieść o tym, co w mojej szafie najważniejsze. Że jest to komfort, kto mnie czyta, ten dobrze wie. Nie jestem w stanie się poświęcić dla "urody" czy "efektu wow". Muszę mocno stąpać po ziemi, względnie pedałować na ukochanym czerwonym rowerze, przemierzając ukochane miejskie ścieżki. Ale też są to bardzo konkretne elementy, bez których już sobie życia nie wyobrażam. Niektóre ze mną od dawna, inne nabyte w mijającym sezonie. Nigdy impulsywnie, za to zawsze z myślą o długiej wspólnej przyszłości.
Pamiętacie przelicznik "cost per wear"? Pisałam o nim na blogu w 2009 roku jako o reakcji na światowy kryzys. Dobra wiadomość jest taka, że wciąż działa, ostatnio znów przywoływany z wiadomych powodów. "Cost per wear" czyli koszt danej rzeczy podzielony przez liczbę noszeń. Dlatego rzadko kiedy wydaję dużo pieniędzy na chwilowy trend. W sumie nie potrafię sobie przypomnieć, kiedy coś takiego mi się zdarzyło. Jako że mam lekką alergię na sformułowanie "ponadczasowa klasyka", rzadko kiedy bywam wodzona na pokuszenie. Co zatem działa? Jeśli już decyduję się na nową rzecz, muszę ją czuć na 200%. A gdy ją czuję, będę nosić do znudzenia. A ponieważ rzadko kiedy się nudzę tym, co świadomie wybrałam, noszę do momentu, w którym już dłużej się nie da. A kiedy się nie da? O tym pisałam w tym wydaniu newslettera.
Wróćmy jednak do dzisiejszych bohaterów, głównych graczy mojego lata. Widać ich doskonale na powyższym zdjęciu. Przy okazji to zestaw, który towarzyszy mi zarówno w domu, jak i na wyjazdach, bezbłędny i bezkonkurencyjny. Możemy go rozłożyć na czynniki pierwsze na wiele sposobów. Niekonkretnie, czyli wyliczając: top, szorty, luźna koszula, wygodne buty, pojemna torba, porządny pasek. A konkretniej:
Birkenstocki model Boston, z cyklu "takie brzydkie, że aż piękne", w ostatnich miesiącach wspięły się na szczyt popularności, co przemianowało moje stopy z dziwnych w fajne, choć wyglądają dokładnie tak samo od lat. Model ten, szczególnie w jasnym, beżowym odcieniu, znika ze sklepu natychmiast, gdy się pojawi, polecam cierpliwie polować i nie dawać się wersjom inspirowanym, ponieważ żadna nie będzie tak komfortowa i trwała.
Męskie szorty - tu akurat Zara, aczkolwiek może być dowolne źródło, z drugą ręką włącznie. Ważne, by były luźne i nieco dłuższe od standardowych. W razie potrzeby ładnie się je zbierze paskiem i mamy elegancję na zawołanie.
Obszerna koszula - znów, źródło dowolne, byle była z bawełny. U mnie inne nie przechodzą. No, może len czasami, ale musi być naprawdę gęsty. Noszę takowe w roli koszuli lub marynarki, narzucone na taki malutki top na przykład, cenzurując ramiona i dekolt w miejscach, w których nie mam ochoty na obnażanie się.
I wreszcie torba - zakup lata, Acne Studios, wreszcie po obniżonej cenie, w dodatku w Berlinie, więc szczyt szczęścia. Nie lubię się obwieszać logo, bo wychodzę z założenia, że nie jestem billboardem, dla Acne jednak robię wyjątek. Przy okazji ciekawostka. Co oznacza Acne? Ambition to Create Novel Expressions. A na samym początku istnienia marki: Associated Computer Nerd Enterprises.
Jak niewiele trzeba, by na bazie powyższych głównych graczy stworzyć coś nowego. Poniżej znajdziecie przykłady, w których zmienia się jedynie długość spodni, z rzadka but czy torebka, pojawia się czarny lub biały t-shirt (zawsze lubiłam, ale dziś to jest element obowiązkowy w każdej walizce, nawet weekendowej) oraz jedna z coraz mniej licznych w mojej szafie (dziękuję Vinted) czarnych sukienek. Podkreślam: NIE jestem stylistką, jestem Harel, czterdziestodwuletnią kobietą świadomą swojej sylwetki oraz swoich upodobań. Nie mam pojęcia, jak te zestawy zadziałają u innych, wiem, że u mnie to są samograje. Jesienią i zimą dodam szary lub czarny sweter, ciepłe botki i płaszcz, i będę miała święty spokój. No, może tylko szorty trochę poczekają. Bo białe spodnie, owszem, noszę przez cały rok. Wręcz uważam, że zimą zyskują, nadając całości swego rodzaju rześkość.
Tyle na dziś. Kto jest ze mną od początku, temu pewnie łza nostalgii się w oku zakręci, bo przypomni sobie czasy mojego bloga szafiarskiego. Sama jestem lekko wzruszona, wrzucając zdjęcia na stronę, a nie na Instagram. Tego typu list będziecie dostawać raz w miesiącu. A jeśli się Wam spodoba, kto wie, może częściej? Za tydzień powracam z newsami ze świata mody, tymczasem zmykam pisać i eksplorować!
Udanego tygodnia!
Wasza Harel