Postanowienia to zabawna rzecz. Im bardziej próbuję, tym bardziej życie te próby niweczy. I tak oto w ostatnich tygodniach, zamiast brać udział w przedświątecznym kołowrotku i wyścigu atrakcyjnych treści, byłam… no cóż, wyłączona. I na tym poprzestańmy. W takim wyłączeniu, gdy ostatnią rzeczą, o jakiej człowiek myśli, jest Instagram czy internet w ogóle, rzeczy układają się na nowo. Z lekkim uśmiechem wprawdzie przeczytałam raz czy drugi gratulacje z powodu, cytuję “cyfrowego detoksu”, bo gdzież ja i takie plany, przymusowo jednak na takim detoksie poniekąd wylądowałam. Choć, tak jak przed chwilą napisałam, nie poświęcałam rzeczom “odstawionym” większej uwagi.
Nie chciałabym jednocześnie im umniejszać, bo internet to ogromna część mojej pracy, media społecznościowe, chcąc, nie chcąc, też. Nie przepadam za ich demonizowaniem, zdaję sobie jednak sprawę, z czego ono wynika. Od “detoksu” w stylu “kasuję cały Instagram i w ogóle dajcie mi spokój” wolałabym mniej drastyczne, a jakże przyjemne postanowienie, by nie sprawdzać powiadomień w trakcie prywatnych spotkań. Albo inne postanowienie, by nie rozliczać swoich znajomych z polubień swoich postów czy oglądania relacji. Wiem, jak to brzmi, ale wierzcie mi, całkiem dorośli ludzie potrafią sobie wypominać brak “lajka” czy odpowiedniej reakcji na takie czy inne internetowe działanie. Nowa rzeczywistość, drodzy Państwo, przecież czasem się kończą znajomości, bo pani X przestała obserwować panią Y na TikToku.
Wracając do prywatnych spotkań, biję się w pierś i cytuję “moja bardzo wielka wina”, bo nie zliczę, jak często mi się to zdarzało, choć towarzysz czy towarzyszka zasługiwali na 100% mojej uwagi. Ostatnio jednak telefon grzecznie spoczywa w torebce, o ile oczywiście pamiętam, by go tam schować. Im bardziej świadomie zaczęłam to robić, tym dosadniejsze są obserwacje strony naprzeciwko, która potrafi siedzieć z nosem w ekranie przez długie minuty. “Ten czas nie wróci” - refleksja przychodzi nadzwyczaj często. Daleka jestem od ciągłej produktywności i wykorzystywania każdej minuty nie w stu, a w trzystu procentach, miło jednak patrzeć sobie w oczy i słuchać o rzeczach nawet mało istotnych, lecz przecież dla nas w tym momencie najważniejszych.
I to jest moje jedyne postanowienie: skupiać się na tym, co przed oczami, nie przesłaniając rzeczonych oczu telefonem. Wyjątki? Wiadomo, praca, ale bez naginania faktów, a także robienie zdjęć, których, choć mam w telefonie ponad dziesięć tysięcy, wciąż jest wg mnie za mało. W ostatnich tygodniach wielu chwil nie zatrzymałam, bo autentycznie wyleciał mi z głowy fakt istnienia czegoś takiego jak aparat w komórce. Za bardzo skupiałam się na przeżywaniu danego momentu. Paradoksalnie.
Cóż, zobaczymy, co wyjdzie z tego eksperymentu.
Witając się z nowego miejsca, tak przy okazji, bo poprzednia platforma do newsletterów, z której korzystałam, zostaje za dwa dni zamknięta przez samego Elona Muska (dzięki, Elon, naprawdę wiesz, jak urozmaicić człowiekowi życie). Zawędrowałam na Substack i jeszcze się go uczę, więc jeśli w ostatnim czasie dostałyście jakiś dziwny fragment listu, to znaczy, że wcisnęłam nie to, co trzeba. Jeśli nie macie ochoty być na Substacku (przeniosłam tu wszystkie dane z Revue), możecie się z łatwością wypisać. Mam jednak nadzieję, że ze mną zostaniecie. Kolejny list będzie już o modzie. Dziś rozpęd, na własną zachętę.
Udanego dnia!
Wasza Harel